Białystok/ Sąd uchylił mandat za wyjęcie żywności z kontenera na śmieci przy dyskoncie
Postanowienie jest niezaskarżalne i prawomocne.
W sierpniu tego roku pani Ewelina, która - jak sama mówi o sobie - "bierze jedzenie ze śmietników", by żywność się nie marnowała i jest to jej przejaw dbałości o środowisko, wyjęła kilka produktów z kontenera na odpady przy jednym ze sklepów w Białymstoku.
Gdy to jedzenie pakowała do samochodu, zatrzymała ją ochrona sklepu. Jak mówi, została zaatakowana gazem, gdy próbowała schronić się w aucie, ochroniarz podjął też próbę zakucia jej w kajdanki. Ostatecznie weszła do sklepu ze skrzynką rzeczy wyjętych z kontenera, a ochrona wezwała policję. Ta za kradzież kilku owoców i warzyw oraz produktów nabiałowych (sieć dyskontów wartość tych rzeczy oszacowała na nieco ponad 100 zł) ukarała 31-latnią kobietę mandatem w wysokości 200 zł.
Ta mandat karny w pierwszym odruchu przyjęła, ale po przemyśleniu swej decyzji złożyła do sądu wniosek o jego uchylenie. Jak mówiła dwa tygodnie temu na rozprawie, śmietnik był otwarty i na otwartej przestrzeni. "Po prostu wzięłam tam kilka rzeczy, które jeszcze nadawały się do zjedzenia, żeby się nie zmarnowały (...). Mam ogromne poczucie niesprawiedliwości, że jestem karana za coś, co jest tak naprawdę dobre dla planety i dla innych ludzi" - argumentowała wtedy.
W poniedziałek Sąd Rejonowy w Białymstoku 200-złotowy mandat uchylił. Jak mówił sędzia Tomasz Pannert, pani Ewelina w ogóle nie popełniła wykroczenia, o które została obwiniona, czyli nie dokonała kradzieży mienia. Wyjaśniał, że do dokonania takiego czynu (zarówno wykroczenia jak i przestępstwa) potrzebny jest zamiar bezpośredni przywłaszczenia czyjejś rzeczy, ale - jednocześnie - rzeczy porzucone nie mogą być przedmiotem kradzieży, a do tego ów przedmiot kradzieży musi mieć określoną wartość.
A obwiniona założyła, iż produkty spożywcze w kontenerze są niezdatne do dalszej sprzedaży i - jak mówił sędzia Pannert - nie można uznać, że udała się na sklepowy parking ze świadomością i zamiarem dokonania zaboru rzeczy należących do sieci dyskontów.
Dodał, że był to zwykły pojemnik na śmieci, nieoznaczony w żaden szczególny sposób "pozwalający osobie postronnej na inną ocenę jego charakteru, aniżeli zwyczajowo i społecznie przyjęta".
"Tym samym, w ocenie takiej statystycznej osoby postronnej, w koszu na śmieci, co wydaje się oczywiste, znajdują się na przykład - dla jednych - odpady a dla innych śmieci, co nie zmienia wszak faktu, iż są to rzeczy, co do których pierwotny właściciel, umieszczając je w takim pojemniku, dał jednoznaczny wyraz, że chce się ich pozbyć, że one są mu zbędne i niepotrzebne" - mówił sędzia Pannert.
I pytał, na podstawie jakich okoliczności pani Ewelina miała powziąć wiedzę, że zwykły pojemnik na śmieci nim nie jest. Powiedział też, że dysponent takiego pojemnika na śmieci, jeśli postawił go w miejscu ogólnodostępnym a traktuje go jednak inaczej niż zwyczajowo, powinien go stosownie i jednoznacznie oznaczyć.
"Cieszę się, że wywalczyłam sprawiedliwość, że się udało. To jest też taki znak dla innych osób, które to robią, że można, żeby pamiętały o swoich prawach i o tym, że nie robią nic złego" - powiedziała pani Ewelina dziennikarzom po ogłoszeniu postanowienia przez sąd.(PAP)
autor: Robert Fiłończuk
rof/ jann/