Powódź zaczęła się niewinnie…
Tyle tylko, że opady były intensywniejsze niż zwykle, trwały okrągły tydzień i objęły obszar południowej Polski, Czech i Austrii. Już piątego lipca rzeki zaczęły gwałtownie przybierać. Na Odrze w Raciborzu-Miedoni poziom wody szybko przekroczył o dwa metry wskazania z powodzi w 1903 roku. Do dziś nie wiadomo właściwie o ile, bo nie wystarczyło wskaźnika...
Każdy, kto przeżył powódź z 1997 roku ma swoje własne jej wyobrażenie. Uwaga mediów skupiała się głównie na dużych miastach, na Opolu czy Wrocławiu. Do stolicy naszego regionu fala kulminacyjna przyszła 10 lipca i zalała dzielnice na południu miasta. Następnie fala dotarła na wyspy Bolko i Pasiekę, co skutkowało m.in. zalaniem siedziby Radia Opole. Szczególne wrażenie i dziś robią zdjęcia z lotu ptaka dużych osiedli z wielkiej płyty stojących w wodzie, tak jak to było choćby z wrocławskim Kozanowem czy opolskim Zaodrzem. Swoje tragedie przeżywali jednak także mieszkańcy mniejszych miejscowości. Jak się podaje: pierwszym zalanym polskim miastem były Głuchołazy, które miały znaleźć się w ponad połowie swojej powierzchni pod wodą, ale lista miejsc z województwa opolskiego jest znacznie dłuższa: zalane zostało m.in. centrum Prudnika, okoliczne wsie, także okolice Kluczborka, Branic, Kietrza, Bierawy.... Pod wodą znalazła się prawie cała Nysa. I długo by tak wymieniać! Szybko jednak okazało się, że to nie koniec kaprysów natury. Nadeszła bowiem druga fala opadów, trwająca między 18 a 20 lipca, a wraz z nią wystąpiły kolejne, jeszcze wyższe fale powodziowe na Odrze i jej górnych dopływach.
Kiedy po kilku tygodniach woda zaczęła opadać, przyszedł czas na podsumowania. Okazało się, że bilans strat był ogromny, bowiem powódź objęła 26 z 49 istniejących wówczas województw. Woda zalała blisko dwa procent powierzchni kraju! Zginęło co najmniej 55 osób. Straty materialne trudne są do oszacowania, mówi się nawet o 14 miliardach złotych.
W całym tym nieszczęściu jest element, który mimo wszystko napawał otuchą. To wspomnienie niebywałej solidarności, jaką wzbudziło wspólne przeżywanie tragedii, czy choćby wspólnego układania wałów z worków z piaskiem. I radości, że udało się ocalić jakiś zabytek, dzielnicę czy choćby własny dom przed żywiołem. Choć warto też dodać, że wtedy wydawało się wszystkim, że chodzi o wydarzenia i odczucia absolutnie unikalne. Niestety, przyszłość pokazała, że ten scenariusz przyszło nam ćwiczyć nieraz. Choć oczywiście nie na taką skalę…
Posłuchaj felietonu:
Ireneusz Prochera (oprac. Małgorzata Lis-Skupińska)