09.06.2014 Tomasz Bazan o edukacyjno-komercyjnym wymiarze opolskiego festiwalu i przyczynach flirtu polskich kompozytorów z muzyką biesiadną
Edukacyjny, bo widzowie dostają kawał historii, w lepszym lub gorszym wydaniu. Komercyjnym , bo TVP ma coś dla starszych widzów, którzy chętnie wzruszą się przy swoim idolu sprzed lat. Ale ma to walor komercyjny także dla samych artystów.
- Jeśli ktoś pojawia się na opolskim festiwalu, to jest to sygnał, że nadal jest w grze – mówi nasz gość. – A dla pani organizującej festyny czy koncerty dla tego czy innego samorządu, to znak, że może warto tę gwiazdę zaprosić. Na trudnym muzycznym rynku promocyjny walor jest tu nie do przecenianie, przekłada się na większą liczbą koncertów i tym samym większe pieniądze.
Inna sprawa, że to tej nostalgii za starymi dobrymi czasami odwołują się także – lub przynajmniej próbują – inne festiwale. Nie przez przypadek impreza Owsiaka nazywa się Przystanek Woodstock. Ale tak jak nie da się otworzyć tamtych festiwali, tak nie da się odtworzyć Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w takiej postaci, za jaką tęsknią bardziej wybredni widzowie i krytycy.
- Krytycy muszą jednak pamiętać, że czasy się zmieniły, dziś mamy do czynienia z wielkim i kosztownym widowiskiem, nie mam mowy o koncertach do rana i spontanicznej zabawie – mówi Tomasz Bazan.
Znakiem czasu jest także wyraźne skrzywienie w stronę muzyki biesiadnej, swego rodzaju flirt z disco-polo (wystarczy przypomnieć, co Maryla Rodowicz śpiewała w tym roku).
- Mam wrażenie, że zespoły świadomie komponują utwory nie tak, by mieć przebój radiowy, ale by powstał numer, który wpisze się w kanon imprezowo-weselny, bo paradoksalnie nie wielka sztuka, ale taki kawałek do zabawy ma szansę przetrwać próbę czasu i nie odejść w zapomnienie. Takim numerem jest na przykład „Bałkanica” – tłumaczy szef działu muzycznego naszej rozgłośni.
Posłuchajcie: