Paryż - Zamojski: ani przez chwilę nie można się poddawać (wywiad)
Polska Agencja Prasowa: O czym pan myślał w dogrywce meczu z Mongolią w Debreczynie, decydując się na rzut za dwa punkty, który w efekcie dał drużynie awans na igrzyska?
Przemysław Zamojski: O tym, żeby piłka wpadła do kosza. Zaryzykowaliśmy, chcieliśmy skończyć mecz naszą akcją z dystansu. Zwykle w takiej sytuacji w dogrywce staraliśmy się zdobyć jeden punkt. Teraz w przerwie w grze powiedzieliśmy sobie, że ryzykujemy, gramy va banque i rzucamy za dwa, żeby skończyć mecz. To jest taki moment, że człowiek po prostu skupia się na tym, co ma zrobić. Chciałem tylko właściwie skorzystać z zasłony, żeby wykreować sobie jak najwięcej przestrzeni do oddania rzutu i to się udało. Później myślałem tylko, żeby znaleźć się na wprost kosza i rzucić centralnie w środek, żeby piłka wpadła pewnie od tablicy.
PAP: No i wpadła. Po dramatycznym boju wywalczyliście awans. Były łzy, wzruszenie... Jak pan to odczuwał?
P.Z.: Gdy po tym rzucie koledzy objęli mnie w mocne uściski, zeszła cała presja, puściły wszystkie emocje, które nam towarzyszyły. Można było zacząć się cieszyć. To była czysta radość, podobna do tej w Grazu, gdy awansowaliśmy do olimpijskiego turnieju w Tokio.
PAP: Właśnie. Pan po raz drugi weźmie udział w igrzyskach olimpijskich. W polskiej koszykówce niewielu jest takich zawodników. Poza absolutnym rekordzistą Mieczysławem Łopatką, czterokrotnym uczestnikiem w klasycznej odmianie basketu, po dwa razy zagrali na igrzyskach m.in. Janusz Wichowski, Zbigniew Dregier, Jerzy Piskun czy Bohdan Likszo. Dołączy pan do legend tej dyscypliny...
P.Z.: Dla mnie jest to na pewno wielki zaszczyt. Znaleźć się w tak zacnym gronie to coś pięknego. Myślę, że po to się latami bardzo ciężko pracuje, by doczekać takich momentów. Cieszę się niezmiernie, że będę miał z reprezentacją Polski kolejną szansę powalczyć o medal, tym razem na igrzyskach w Paryżu.
PAP: W ostatniej niemal chwili do drużyny, która przygotowywała się do turnieju kwalifikacyjnego, dołączył Michał Sokołowski. Co zdaniem pana, jej kapitana, znaczyło jego przyjście?
P.Z.: To był dla nas ten brakujący element, "game changer", który zmienił oblicze drużyny. Już od ponad roku namawiałem Michała, cały czas byliśmy w mniejszym lub większym kontakcie. W końcu udało nam się go przekonać i sam zgłosił akces, że chce pomóc, chce powalczyć o igrzyska. Tylko cieszyliśmy się, że mamy takiego zawodnika w naszym zespole, bo dla mnie na ten moment jest to najlepszy polski koszykarzy w obydwu odmianach.
PAP: Na co stać polską drużynę w Paryżu? Stawka jest silna: sześć mocnych reprezentacji europejskich plus USA i Chiny. W Tokio wywalczyliście siódme miejsce, które satysfakcji wam nie sprawiło. Jakie są ambicje biało-czerwonych?
P.Z.: Myślę, że bardzo duże. System jest taki, że najpierw rozgrywa się mecze każdy z każdym. Zamierzamy po siedmiu spotkaniach znaleźć się w pierwszej dwójce w tabeli, aby znaleźć się w strefie medalowej.
PAP: W pewnym momencie zrezygnował pan z występów w reprezentacji 5x5, koncentrując się tylko i wyłącznie na koszykówce 3x3. Były potem chwile, gdy żałował pan tej decyzji?
P.Z.: To był z mojej strony świadomy wybór i determinacja. Nigdy nie żałuję swoich decyzji. Postawiłem wszystko na jedną kartę, aby awansować na igrzyska w Tokio. Później postanowiłem, że zostaję już przy tej konkurencji. Jak widać, ostatnie lata ciężkiej pracy przyniosły pożądany efekt. Kolejny raz mamy szansę wystąpić w igrzyskach. Bardzo z tego powodu się cieszymy. Zostawimy całe serca, wszystko, co mamy w nogach, aby reprezentacja Polski zaszła w Paryżu jak najdalej.
PAP: Co jest najważniejsze w koszykówce 3x3?
P.Z: Przede wszystkim charakter. Wiara w siebie, nawet przy najbardziej beznadziejnym wyniku. To jest tak szybki i nieprzewidywalny sport, sytuacja na boisku zmienia się w takim tempie, że ani przez chwilę nie można się poddawać. Pokazuje to nasz ostatni mecz z Mongolią. Przegrywaliśmy 13:17, a zwyciężyliśmy po dogrywce 22:20. Nigdy nie odpuszczać i zawsze wierzyć w końcowe zwycięstwo - to motto obowiązujące w tym sporcie.
Rozmawiał: Marek Cegliński (PAP)
cegl/ pp/