Maja Bohosiewicz ujawnia, że jest chora
Maję Bohosiewicz dopadła odmiana FOMO, która wiąże się z natrętną potrzebą nieustannego podróżowania wynikającą z lęku, że gdzieś dzieją się interesujące rzeczy, a nas przy tym nie ma. Teneryfa, Malediwy, Półwysep Helski… Ta aktorka i bizneswoman co chwilę gdzieś podróżuje, ale być może teraz nieco zwolni tempo. Dlaczego? Doszła do wniosku, że jej nieustanna potrzeba wojażowania stała się natręctwem i zaczyna jej przeszkadzać. Jest to jeden z przejawów FOMO – choroby, która wiąże się z obawą, że coś ciekawego dzieje się bez naszego udziału.
„Spojrzałam na siebie, kiedy przepakowywałam walizkę z jednego wyjazdu na drugi w przeciągu kilku dni i poczułam zmęczenie zamiast radości na myśl o kolejnym wstaniu o 4 rano na lotnisko. Błaha rzecz, ale pomyślałam, że to chore, że myślę sobie: musimy wyjechać, lecieć, zwiedzać, oglądać – zamiast po prostu usiąść i odpocząć” – Maja Bohosiewicz dzieli się swoimi rozterkami na Instagramie.
„Do głowy wpadają kolejne myśli i kalkuluję, kto gdzie wyjechał, jak tam jest, dlaczego mnie tam nie ma. I tak zdałam sobie sprawę, że od kiedy urodziłam pierwsze dziecko, czyli od pięciu lat, ciągle zastanawiam się, gdzie jest miejsce, w które mogę uciec, żeby być i czuć i popędzić dalej. Pamiętam, jak szlochałam w mieszkaniu, mając na rękach dwutygodniowe niemowlę, że gdzieś teraz blisko mnie moi znajomi sączą drinki przy ciepłym akompaniamencie letniego wiatru, a ja siedzę z zasłoniętymi roletami, udając ze słońce już zaszło, choć jest 20:00” – pisze celebrytka.
„Teraz wiem, że było to FOMO i może gdybym spojrzała wewnątrz siebie, wiedziałabym, że to mój czas, aby poznać się z nowym człowiekiem i ten czas wymaga spokoju, domu i kanapy właśnie. Wieczna pogoń za tym, aby coś się działo, nie pozwalała mi być zadowoloną z miejsca, w którym właśnie jestem i zawsze chciałam być z drugiej strony drzwi. Czy coś się zmieniło? Wyciszyłam telefon. I uczę się, że nie ścigam się w zawodach o najciekawsze życie ma świecie. Choć czasem patrzę i czuję delikatne ukłucie w boku, że gdzieś tam teraz kolacja na wzgórzu, impreza w tawernie czy szampan w basenie. A trawa zawsze zieleńsza u sąsiada” – przyznaje Bohosiewicz. (PAP Life)
ag/ moc/