Ta historia to chyba jedyny w dziejach przypadek, kiedy spektakl teatralny stał się przyczyną wydarzeń, które zmieniły życie tysięcy ludzi. Przypomnijmy, że w efekcie zawieszenia wyreżyserowanego przez Kazimierza Dejmka w Teatrze Narodowym przedstawienia mickiewiczowskich „Dziadów” doszło w Warszawie do demonstracji, w efekcie której dwóch jej aktywnych uczestników Adam Michnik i Henryk Szlajfer zostali wyrzuceni z Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie studiowali.
8 marca na Uniwersytecie Warszawskim odbył się wiec, podczas którego domagano się przywrócenia relegowanych na uczelnię. Jednakże władze PRL zamiast przywrócić usuniętych studentów nakazały aresztowanie prowodyrów wiecu.
W kolejnych dniach na kilku polskich uczelniach odbyły się protesty w obronie aresztowanych. Pojawiła się też rezolucja domagająca się zniesienia cenzury i zapewnienia swobody artystycznej w polskich teatrach.
Po stłumieniu protestów w swoim przemówieniu ówczesny I sekretarz PZPR, a więc praktycznie najważniejszy człowiek w kraju podkreślił żydowskie pochodzenie inspiratorów warszawskiego protestu. Zapoczątkowało to szereg antysemickich represji, w efekcie których Polskę opuściło blisko 20 tys. osób pochodzenia żydowskiego. W efekcie tych wydarzeń kilkuset studentów zostało wyrzuconych ze studiów i większość z nich wkrótce dostała karty powołania do wojska.
Warto tu przypomnieć, że trzecia część „Dziadów” Adama Mickiewicza jest utworem na wskroś nie tyle antyrosyjskim, co antyreżimowym. Opisy wywózek na Syberię, brutalnych przesłuchań, śledztw, wszechobecnej rosyjskiej bezpieki, choć przysłonięte figowym listkiem caratu, niosły za sobą wybuchowo aktualną, nieprawomyślną treść. Szczególnie wówczas, gdy na widowni trafiali się ludzie dopiero co zwolnieni z sowieckich łagrów.
Trudno się zatem dziwić, że publiczność reagowała żywiołowo i wznosiła antyrosyjskie okrzyki. I trudno się dziwić, że i władze PRL na to zareagowały.
A co stało się z reżyserem spektaklu Kazimierzem Dejmkiem? W 1969 r. rozpoczął przygotowania do wystawienia w warszawskim teatrze „Ateneum” opartego na biblijnych apokryfach spektaklu „Dialogus de Passione” ale po zablokowaniu przedstawienia przez cenzurę zdecydował się na emigrację.
Przez cztery lata w nimbie polskiego dysydenta reżyserował spektakle w Wiedniu, Mediolanie, Dusseldorfie i Oslo by w roku 1972 wrócić do nowej, nieco lepszej od gomułkowskiej Polski Edwarda Gierka. Wkrótce zaczął reżyserować spektakle w najlepszych polskich teatrach i stał się ulubieńcem władz PRL. Nie poparł bojkotu ogłoszonego przez artystów po wprowadzeniu stanu wojennego, ale też go nie złamał.
Jednakże rozczarowaniem dla środowisk patriotycznych było jego przystąpienie w roku 1986 do Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa Wojciechu Jaruzelskim, co ten ostatni nagrodził nominacją na prezesa Związku Artystów Scen Polskich. W tym czasie popierający opozycję artyści wciąż skupieni byli wokół środowiska rozwiązanego przez władze stanu wojennego, a więc nielegalnego ZASP-u.
Dejmek w roku 1989 doprowadził do zjednoczenia obu organizacji. W roku 1993 startując z listy Polskiego Stronnictwa Ludowego został posłem na sejm, a wkrótce został także ministrem kultury w rządzie Waldemara Pawlaka, a potem Józefa Oleksego.
Jak widać Kazimierz Dejmek, choć w 1968 roku przyczynił się zapewne bez premedytacji, do wywołania antyrządowych demonstracji, później okazał się człowiekiem spolegliwym wobec władz stanu wojennego. Można by nawet wysnuć wniosek, że w czasie gdy większość polskich artystów uważała jeszcze generała Jaruzelskiego za zbrodniarza, on był prekursorem nadchodzących nowych czasów, w których generał Jaruzelski zaczął być lansowany jako wielki patriota i demokrata.
Można by próbować ukuć tezę o dalekowzroczności reżysera Dejmka, ale prawda jest bardziej banalna, parę lat życia na emigracji, na której widocznie nie czuł się najlepiej zwyczajnie nauczyło go pokory wobec władz PRL.