Nie wszyscy mieszkańcy gminy Nysa stosują się do zakazu spalania bioodpadów. Każdego roku, miejscowa straż miejska odnotowuje liczne interwencje wobec osób, które w ten sposób pozbywają się liści, skoszonej trawy czy gałęzi.
Choć zakaz obowiązuje już od kilku lat, przyłapani na gorącym uczynku nadal nierzadko tłumaczą się niewiedzą. Jak mówi kierownik referatu szkolno-rejonowego Straży Miejskiej w Nysie Urszula Harkawa, najczęściej interwencje podejmowane są na wniosek świadków takich zdarzeń.
- Interweniujemy bardzo często, kiedy mieszkańcy zgłaszają nam, że na sąsiednich posesjach są spalane odpady zielone, że jest duże zadymienie, że mieszkańcy nie mogą otworzyć okien w domu, bo taki gesty, duży dym leci - tłumaczy.
W ciągu roku na terenie gminy zgłaszanych jest od kilkudziesięciu do nawet kilkuset tego typu przypadków. Zjawisko to jest szczególnie nasilone w okresie wiosny lub jesieni, kiedy najczęściej prowadzone są prace porządkowe na podwórkach lub działkach. Zdarza się jednak, że do interwencji dochodzi także w lecie.
W trakcie wizyty, strażnicy przypominają, że zamiast do ogniska, bioodpady powinny trafiać do kompostowników lub pojemników przeznaczonych na tego typu frakcję. Niesforni mieszkańcy mogą spodziewać się także mandatu w wysokości od 20 do 500 złotych.