Bo przyznać trzeba, że zaskoczenie było zupełne. Co prawda sam Wiśniewski i jego poplecznicy twierdzili, że pomysł był „od dawna” omawiany w gronie naukowców i przedsiębiorców, ale opinia publiczna, w tym najbardziej zainteresowani mieszkańcy podopolskich miejscowości, dowiedzieli się o nim z wywiadu, którego udzielił Nowej Trybunie Opolskiej. Zapowiedział w nim, że w celu wzmocnienia Opola i regionu (bo bez silnego Opola nie będzie silnej Opolszczyzny) zamierza przesunąć granice stolicy regionu i przyłączyć do miasta kilkanaście sołectw w kilku gminach, w tym pokaźny kawałek Dobrzenia Wielkiego z Elektrownią Opole włącznie. W efekcie mieszczuchami zostałoby około 9 tysięcy osób a budżet Opola zyskałby dodatkowo jakieś 90 milionów złotych.
Bodaj najbardziej zdumieni byli partnerzy Opola z Aglomeracji Opolskiej, bo choć prezydent spotykał się z nimi regularnie, to o swoich ambitnych planów jakoś nie wspominał. Gdy już ochłonęli, stanęli na czele masowych protestów, po czym pokazali Wiśniewskiemu żółtą kartkę, podejmując próbę odwołania go z funkcji przewodniczącego aglomeracji. Jeśli sądzili, że będzie to dla niego zimny prysznic, byli w błędzie. Prezydent Opola zapowiedział, że nie da się szantażować, ostrzegł też, że grzebanie przy statucie aglomeracji może zablokować unijne dotacje nie tylko dla stowarzyszenia, ale też całej Opolszczyzny. Co więcej, zapowiedział, że od planów powiększenia Opola nie odstąpi i po przeprowadzeniu społecznych konsultacji (dodajmy: konsultacji, które nie są wiążące) w marcu sporządzi stosowny wniosek do premier Beaty Szydło. Bo to rząd podejmie w tej sprawie ostateczną decyzję.
W obronie swoich samorządowców wystąpiło Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców na Śląsku Opolskim, co w opolskim Ratuszu przyjęto z euforyczną radością, prawdopodobnie słusznie zakładając, że protesty mniejszości niemieckiej będą dla prawicowego rządu raczej zachętą do wsparcia zamysłów prezydenta Opola, dla którego prawica od początku jest naturalnym politycznym zapleczem.