Sanocki dostał się do Sejmu z listy formacji Kukiz ’15, co było łatwe do przewidzenia, bo wszyscy od dawna wiedzą, że to on zaraził Kukiza ideą jednomandatowych okręgów wyborczych, którą sam lansuje od co najmniej dwóch dekad. Jeszcze przed wyborami, gdy media donosiły o przepychankach w ugrupowaniu Kukiza, spekulowano, że to Sanocki może ostatecznie zostać w Sejmie jego prawą ręką i głównym doradcą. Powątpiewali tylko ci, którzy pana Janusza dobrze znają i wiedzą, że do politycznej kooperacji wymagającej przeróżnych taktycznych kompromisów nadaje się on słabo. No i mieli rację: ostatecznie nyski poseł w ogóle do klubu Kukiza nie wszedł i z marszu został jednym z posłów niezależnych.
Z marszu pokazał też, co potrafi. Na pierwszym posiedzeniu Sejmu złożył pierwszy w tej kadencji wniosek formalny, proponując, by posłowie obradowali w piątki tylko do południa, bo potem powinni wracać do swoich okręgów, by spotykać się – wzorem posłów brytyjskich – z wyborcami. Śmiechu było co niemiara, choć Sanocki mówił serio a jego pomysł wpisywał się w zasady funkcjonowania polityków wymuszone przez JOW-y.
Sanocki od razu stał się celem dla sejmowych dziennikarzy, którzy szybko przyłapali go na drzemce, robiąc mu fotki, które od razu zrobiły w sieci furorę. Jeszcze większą sławę przyniosło Sanockiemu starcie ze strażnikami miejskimi w Nysie. Gdy ci ośmielili się założyć mu blokadę, gdy zaparkował przed szpitalem, krewki parlamentarzysta zwyzywał ich od „matołów” (starcia polityków ze Strażą Miejską to w Nysie lokalna tradycja, by przypomnieć tu głośną niegdyś interwencję senatora Norberta Krajczego w sprawie psa Froda). Nagranie słownej utarczki Sanockiego ze strażnikami, które oczywiście wyciekło do mediów, było kolejnym internetowym hitem.
Przed nami prawie cała kadencja, jeszcze o Januszu Sanockim usłyszymy. Jedno jest pewne: atmosfera Wiejskiej go nie onieśmiela i swoim zwyczajem mówi głośno to, co myśli.