Najpierw zastrzeżenia miał rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar, który uznał, że program jest niesprawiedliwy, bo przewiduje wypłatę 500 złotych wyłącznie na dzieci pochodzące ze związków małżeńskich, czyli dyskryminuje wszystkie inne maluchy. Burmistrz Kordian Kolbiarz, wielki orędownik programu, przekonywał, że te zastrzeżenia są bezzasadne, bo samorząd ma prawo prowadzić taką politykę społeczną, jaka mu odpowiada. A ta wymyślona w Nysie - tłumaczył - ma swój głęboki sens.
Kolbiarz, przez lata szef miejscowego pośredniaka, twierdził, że obecny system zasiłkowy de facto wspiera niekorzystne zjawiska społeczne, bo faworyzuje dzieci z niepełnych rodzin. Program bonowy miał być za to programem prorodzinnym, bo zachęcał rodziców żyjących na kocią łapę do zalegalizowania związku. I podobno sama zapowiedź wprowadzenia bonów tylko dla ślubnych dzieci sprawiła, że do miejscowego Urzędu Stanu Cywilnego zaczęły się ustawiać kolejki.
Prawników nyski burmistrz jednak nie przekonał. Uchwałę bonową zakwestionował Antoni Jastrzembski, p.o. wojewody po tym, jak Ryszard Wilczyński odszedł razem z rządem Ewy Kopacz. Jego następca, wskazany przez PiS Adrian Czubak, wstrzymał postępowanie, bo uznał, że władze Nysy wykazały się dobrą wolą i gotowością poprawienia swojej uchwały. Jak będzie ostatecznie wyglądał nyski program bonów wychowawczych dowiemy się już w nowym roku.