Zamieszanie wokół tej największej inwestycji na Opolszczyźnie i największej inwestycji energetycznej w III RP śledziliśmy przez cały 2013 roku. Ostatecznie, po odsunięciu nieprzychylnego jej prezesa PGE, premier Donald Tusk przeforsował inwestycję, która miała być czytelnym sygnałem dla Unii Europejskiej i jej proekologicznych polityków, że pakiet klimatyczny to rzecz ważna, ale dla Polski węgiel jest jednak ważniejszy.
Bardzo podobny charakter miała wizyta premier Ewy Kopacz. Choć ona sama ogłosiła, że Polska ugrała na unijnym szczycie wszystko, co było do ugrania, politycy opozycji twierdzili inaczej. Nic dziwnego, że nowa pani premier postanowiła wykorzystać opolską inwestycję do celów PR-owskich. Stojąc przed Elektrownia Opole oświadczyła, że opalanie nowoczesnej elektrowni węglem kamiennym wcale nie narusza surowych unijnych norm w zakresie ochrony środowiska. Przy okazji przekonywała, że unijne ustalenia nie doprowadzą do podwyżki cen energii, choć akurat w tym przypadku nie wszystkich przekonała - nie brakowało polityków, także opolskich, którzy twierdzili, że podwyżki będą nieuniknione.
A sama rozbudowa Elektrowni Opole, która faktycznie ruszyła w lutym 2014 roku, ma zostać zakończona w 2019 roku. Dwa nowe bloki energetyczne o łącznej mocy 1800 MW, których budowa ma kosztować ponad 11 miliardów złotych, mają zaspokoić zapotrzebowanie na energię około 4 milionów gospodarstw domowych i przyczynić się do utrzymania poziomu wydobycia węgla i zatrudnienia w górnictwie.
Marek Świercz