Zrobił to po tym, jak chwilę wcześniej przeczytał w „Trybunie Śląskiej” ogłoszenie, w którym poszukiwano osób, które wiedzą coś o przestępstwach popełnionych przez byłych funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Było to dokładnie 27 listopada 1990 r. Pod koniec listu autor stwierdził, że strasznej tajemnicy nie zdoła zabrać do grobu.
List zainteresował prokuratora Andrzeja Kózkę z Bielska-Białej. 13 dni później przyjechał on do Chorzowa do Domu Pomocy Społecznej, w którym przebywał 65-letni wówczas Zieliński. Były funkcjonariusz UB poruszał się na wózku inwalidzkim. Jego pierwsze przesłuchanie trwało 3 godziny i 20 minut. Efekt: 10 stron maszynopisu ujawniających mroczną tajemnicę.
Zieliński urodził się w 1925 r. w Mysłowicach. W trakcie wojny pracował w kopalni, po niej wstąpił w szeregi Milicji Obywatelskiej. Jesienią 1945 r. przeszedł do pracy w Urzędzie Bezpieczeństwa. Trafił do wydziału III, który zajmował się walką z „leśnymi bandami”.
Był zaufanym człowiekiem podporucznika Leona Wajntrauba, który wyznaczał go do specjalnych zadań. Wajntraub miał dobre zdanie o Zielińskim. W charakterystyce sporządzonej przy okazji jego nominacji na stopień podoficerski napisał, że jest zdyscyplinowany, odważny i bojowy, bierze udział we wszystkich operacjach przeciwko bandom reakcyjnym. Jednak w jego aktach osobowych można znaleźć i mniej pozytywne zapisy mówiące, iż „poza służbą chętnie przebywał w nieodpowiednim towarzystwie, co wpływało ujemnie na jego stan moralny, jak i na zdrowie”.
We wrześniu 1946 r., Leon Wajntraub zabrał Zielińskiego na odprawę do Katowic.
- Były tam same zaufane osoby – wspominał Jan Zieliński. – Powiedziano nam, że jedziemy na specjalną akcję i z nikim w tej sprawie nie wolno nam rozmawiać. Zaraz po odprawie pojechaliśmy samochodami ciężarowymi w okolice Łambinowic.
Zieliński zeznał, że ani on, ani inni funkcjonariusze nie wiedzieli gdzie jadą. Przypuszczał, że cel podróży znali tylko Leon Wajntraub i Czesław Gęborski.
Na stronach protokołu przesłuchania Zielińskiego, który można uznać za relację z operacji „Lawina”, można przeczytać o tym, jak wódkę zaprawiono środkiem odurzającym, jak śpiącym partyzantom wrzucono granaty do pomieszczeń, jak przez wiele minut było słychać pojedyncze strzały i o tym, jak do masowego grobu wrzucono nieśmiertelniki, dokładnie tyle, ile było ofiar...
Dzisiaj właśnie dzięki wynurzeniom Zielińskiego wiemy, co takiego wydarzyło się na lotnisku pod Starym Grodkowem. Znamy także nazwiska kilku funkcjonariuszy UB, którzy brali udział w akcji.
Prokurator Wiesław Nawrocki przesłuchując Zielińskiego odniósł wrażenie, iż z jednej strony chce on mówić prawdę o zdarzeniach, w których brał udział, a z drugiej strony pomniejsza swoją rolę, podkreślając, że był jedynie obserwatorem. W rzeczywistości musiał być co najmniej pomocnikiem.
Powstaje pytanie: ile w jego słowach jest prawdy? Czy są jakieś przeinaczenia, może celowe, a może spowodowane upływem czasu i ułomnością ludzkiej pamięci? Wątpliwości sam Jan Zieliński już jednak nie rozwieje. Zmarł w 1996 roku. Miał 71 lat.
Posłuchaj: