Beata Talik widziała go Wtedy ostatni raz. „Ryś” walczył u boku Henryka Flamego, ps. „Bartek”. Grupa „Bartka” należała do Narodowych Sił Zbrojnych i była najliczniejszą na Podbeskidziu. Mocno dawała się we znaki tym, którzy po wojnie wprowadzali w Polsce nowy ustrój - komunizm.
Mniej więcej w tych samych dniach, Józef Marek, który też – jak wówczas mówiono był w lesie - przysłał swoim rodzicom skrawek papieru. Pisał: „Przyjdźcie się pożegnać. Wyjeżdżam na Zachód.” Józef miał wtedy 19 lat. Od kilku miesięcy również był pod komendą „Bartka”.
Józef Marek żegnając się mówił wtedy, że nie jedzie sam. Razem z nim w drogę wyruszają inni „leśni ludzie”. Wsiądą do ciężarówek, które pod osłoną nocy przerzucą ich na Opolszczyznę. Stamtąd bliżej będzie już do upragnionej Europy Zachodniej.
Matka błagała Józefa by został. – Ujawnij się! Odsiedzisz kilka lat i wyjdziesz. Ale potem będę cię miała przy sobie, a nie gdzieś na końcu kontynentu – prosiła, ale chłopak nie dał się przekonać. Pojechał. Nigdy więcej się nie odezwał.
Podobne historie może dzisiaj opowiedzieć wiele rodzin z Ciśca, Milówki, Szczyrku czy Węgierskiej Górki. To miejscowości położone na obrzeżach Parku Krajobrazowego Beskidu Śląskiego. Na jego terenie leży Barania Góra. Świerki porastające jej zbocza, dawały schronienie młodym chłopakom, którym nie było po drodze z nowym reżimem. Las stał się synonimem oporu. O zbuntowanych mówiono nie tyle, że wstąpili do partyzantki, ale że „poszli do lasu”. Drzewa świetnie kamuflowały partyzanckie bunkry i obozowiska. Można się było wtopić w zieleń uciekając przed obławą sił bezpieczeństwa. Las dawał też szerokie możliwości nieskrępowanego kontaktowania się z łącznikami, którzy przynosili chleb i mówili co słychać w wioskach.
Partyzanci z oddziału „Bartka” pochodzili głównie ze wspomnianych wiosek. Co najmniej 158 młodych mężczyzn, pod osłoną ciepłych wrześniowych nocy 1946 r. wsiadło na ciężarówki i wyruszyło w kierunku Opolszczyzny, która była pierwszym przystankiem w drodze na Zachód. Rodziny miesiącami czekały na wiadomość. Ile w końcu mogła trwać taka podróż? Podejrzewali, że może listy przychwytuje UB i dlatego nie docierają do adresatów.
- Ślad po nich zaginął. Nigdy nie dotarły do nas żadne wiadomości z Zachodu, że szczęśliwie tam dojechali, że ułożyli sobie życie – stwierdza Anna Szweda, ps. „Annuszka”, jedna z tych, którzy nie wsiedli na ciężarówki i zostali na Podbeskidziu.
Posłuchaj: