Można by tu jednak zażartować, że ponieważ to wszystko małe prezenty, a więc i kłopot proporcjonalnie mniejszy. Co jednak zrobić z prezentem mierzącym sobie ponad 230 metrów wysokości? Przed takim dylematem stoją od kilkunastu lat władze polskiej stolicy, a więc pośrednio cały naród! Ten prezent nosi dumne miano Pałacu Kultury i Nauki i jest paradoksalnie, jedną z najbardziej rozpoznawanych budowli nad Wisłą. I wszyscy pewnie już wiedzą, że był prezentem od Józefa Stalina. Dłuższych czas trwało ustalanie nie tylko tego, jak przyszły pałac ma wyglądać, ale i tego gdzie stać powinien. Rosjanie obstawali przy ścisłym centrum, choć po prawdzie mówili o budynku o połowę mniejszym. W końcu powstał szczegółowy projekt, który przyjechał do warszawy w 30 wagonach kolejowych! Ustalono też, że polska strona poniesie wyłącznie koszty przygotowania placu budowy, natomiast za całą resztę zapłacą Rosjanie. Koparki ruszyły do pracy 2 maja 1952 roku, przy czym założono, że budowa potrwa trzy lata. I być może trudno w to uwierzyć, znając historię najnowszą, ale terminu tego dotrzymano, a prace posuwały się w niewiarygodnym tempie. Po drodze jednak zmarł darczyńca i niewiele brakowało, by przed pałacem stanął jego ogromny pomnik.
Do wzniesienia największego w Polsce budynku zużyto 50 tys. ton cegieł, tyle samo ton betonu i 16 tys. ton stali. U szczytu aktywności związanej z budową, uwijało się wokół niej 16 tys. ludzi, w tym spora grupa Rosjan, których do pracy w Warszawie przejechało około 3,5 tysiąca. Co ciekawe i zgodne z duchem czasu i radzieckimi zwyczajami, mieszkali oni w separacji na specjalnie dla nich wybudowanym osiedlu, nazwanym "Drużba", czyli po rosyjsku ” Przyjaźń”.
I dzięki temu, w końcu 21 lipca 1955 roku podpisano protokół o przekazaniu pałacu narodowi polskiemu, a następnego dnia udostępniono go społeczeństwu. Warto też wiedzieć, że w jego architekturze sporo jest odwołań także do polskiej tradycji. Np. kolumnady są zapożyczone od warszawskich budowli klasycystycznych XIX wieku, attyki dachowe z krakowskich Sukiennic, a znajdujące się wewnątrz kasetony nawiązują do tych z Wawelu.
O ile jednak społeczeństwo będące pod wrażeniem rozmachu budowli początkowo nie miało nic przeciwko niej, z czasem zaczęło „ kręcić nosem”, zresztą jak na wszystko, co kojarzy się z poprzednim systemem polityczno-gospodarczym. Wprawdzie coraz częściej architekci mówią, że dobrze byłoby Pałac Kultury i Nauki zachować dla potomności, jako charakterystyczny i szczytowy przykład realizmu socrealistycznego, ale nie brak i głosów, że stolica nowoczesnego, kapitalistycznego państwa nie powinna być przytłaczana przez symbol komunizmu.
A nawiązując do wcześniejszej kwestii niechcianych prezentów, warto też podkreślić, że tu nie sprawdza się powiedzenie, iż „darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby”. Jak najbardziej można i trzeba zaglądać do Pałacu Kultury i Nauki, bo trudno przecież przewidzieć, jak zakończy się dyskusja o jego przyszłości…
Posłuchaj felietonu:
Ireneusz Prochera (oprac. Małgorzata Lis-Skupińska)