Relacje prasowe cytowały jedną z mieszkanek, która mówiła, iż spadek ciśnienia, jaki nastąpił po przejściu fali uderzeniowej wywołanej przez eksplozję, wyssał wielkie płaty sadzy z pobliskiego komina.
Nie to jednak było najważniejsze - w chwili eksplozji w bunkrze znajdowało się sześć osób: trzy pracownice obsługujące maszynę, brygadzista, ślusarz i kierowca transportera. Żadna z nich nie miała szansy przeżyć. Po raz kolejny potwierdziła się opinia, że nie ma czegoś takiego, jak w pełni bezpieczna produkcja materiałów stworzonych do destrukcji.
I nie był to ani pierwszy, ani ostatni wybuch w zakładach o ponad stuletniej tradycji. Mówimy o „zakładzie" ale przecież w niewielkim stopniu przypomina on konwencjonalna fabrykę. Produkcja materiałów wybuchowych odbywa się w porozrzucanych po lesie bunkrach, których ściany osłonięte są wałami ziemnymi a dachy o bardzo lekkiej konstrukcji, w razie wybuchu pozwalające ujść energii prosto w górę...
Zakład założyli już w 1847 roku niemieccy właściciele. Rozwijał się i świetnie prosperował, a wraz z nim okoliczni mieszkańcy, których systematycznie przybywało, dzięki nieustającemu zapotrzebowaniu: najpierw na proch strzelniczy, a później materiały wybuchowe i amunicję. W kronikach miejscowości można wyczytać, że już od chwili otwarcia Lignozę, bo tak się zwała fabryka, trapiły wypadki przy produkcji niebezpiecznych substancji. Jak pisze na portalu edukacyjnym powiatu tarnogórskiego Zbigniew Markowski, 18 lutego 1915 roku w wybuchu zginęły 24 osoby, 60 odniosło rany. Do największej katastrofy doszło w Krupskim Młynie 5 lipca 1917 roku około godziny 23, kiedy zginęło 26 osób, rannych zostało 180. Wybuch był tak silny, że wstrząs odnotowały nawet sejsmografy w Monachium. Zakład praktycznie przestał istnieć, zaś w epicentrum wybuchu pozostał lej o 90 - metrowej średnicy i 15 - metrowej głębokości. Ucierpiała też sama wieś: przestały istnieć wszystkie budowle drewniane, fala uderzeniowa zerwała dachy, powybijała szyby; wstrząs lekko uszkodził nawet budynki w Tarnowskich Górach i Bytomiu.
Trzeba pamiętać, że takie wypadki to specyfika profilu produkcji. Mimo najtwardszych rygorów produkcji i bezpieczeństwa, trudno do końca zapanować na procesami chemicznymi, które zachodzą przy wytwarzaniu materiałów, które mają być po prostu niebezpieczne, bo przecież po to właśnie je – czasem na własną zgubę- człowiek stworzył. Nie trzeba więc wielkiego wysiłku, by zrozumieć wyrzuty sumienia Alfreda Nobla, gdy spostrzegł, że laska dynamitu nie ma wprawdzie dwóch końców, a tylko jeden lont, ale za to czasem wymykający się spod kontroli człowieka...
Posłuchaj:
Ireneusz Prochera (oprac. Małgorzata Lis-Skupińska)