Taka strefa to po prostu oaza wolności gospodarczej, dokąd zwabia się biznesmenów i gdzie inwestujące firmy nie płacą podatków lub płacą je symbolicznie. A za to – dają pracę. Duuuużo pracy.
Bylibyśmy czymś w rodzaju Andorry, Lichtensteinu czy Luksemburga albo jednego z tych licznych rajów podatkowych gdzieś na Kajmanach albo innych Aligatorach, dokąd z taki upodobaniem wywożą walizki pieniędzy gangsterzy i politycy – nie tylko rosyjscy.
Kibicując temu pomysłowi, bo on dobry pomysł, chciałbym dopowiedzieć, że liczy się nie tylko - żeby zmałpować od Temidy - litera biznesu, ale i jego duch.
Nie wystarczy stworzyć warunki prawne, trzeba jeszcze na inwestora chuchać i dmuchać. Bo w biznesie liczy się to „coś”. Ten jeden uśmiech więcej niż wymaga tego protokół, te dodatkowe dwa gesty, których nie ujęto w przepisach, ale które potrafią... ująć.
Inaczej mówiąc: nie wystarczy mieć wypasioną knajpę, trzeba jeszcze, aby personel potrafił się uśmiechać, a kucharz – doprawiać dania
Taka Nowa Sól wie, jak posolić swoją biznesową ofertę. Nowa Sól to małe miasteczko w lubuskiem. Cytuję:
„Gdy inwestor idzie na łąkę, krok za nim podąża człowiek ze szczotką do czyszczenia butów. Gdy akurat pada, burmistrz każe rozstawiać namioty. A jak inwestorowi zachce się siku? Przecież nie będzie leciał w krzaki? Miasto stawia toi toie - oczywiście męski i damski. Na łące staje telewizor plazmowy, który wyświetla wszechstronną prezentację. Bezrobotni stojący na rogach działki trzymają wielkie tyczki z chorągiewkami, prezentując miejsce pod przyszłą fabrykę. I gdy biznesmen w końcu występuje o pozwolenia, urzędnicy harują w niedziela i święta. Tak się pracuje w mieście, w którym wszystko jest podporządkowane przedsiębiorcom
Warto, by nasi lokalni książęta odszukali sobie ten tekst w internecie i wzięli go do serca. Tak, aby potencjalna strefa ekonomiczna stała się rajem dla biznesu i pracowników, a nie tylko dla obsługujących ją administracyjnie urzędników.
To, co panowie, kto będzie niósł tę szczotkę do butów?