Bardzo chciałem im coś opowiedzieć, ale niestety, nie dodzwoniłem się, więc korzystam z okazji teraz.
Mój przyjaciel i zacny publicysta oraz felietonista, redaktor Mirosław Olszewski, zaraz po studiach został rzucony przez los do Jełowej, gdzie przyszło mu cudze dzieci uczyć. Olszewski jest chuchro, więc rzucać nim łatwo, choć na słowa pojedynki z nim bywają mordercze. Ale czy losowi chce się tam z kimś dyskutować? Ot, rzuca cię nagle, gdzie chce, i szlus…
W klasie Mirka znalazł się uczeń krnąbrny, złośliwy, butny i odporny na wiedzę jak bieszczadzki drwal na bimber. I jakoś tak się zdarzyło, że w ferworze jednej z wielu beznadziejnych polemik na linii nauczyciel i uczeń, a raczej na linii mistrz i tępak, mój przyjaciel zdzielił nagle małego drania tym, czym miał po ręką. A był to akurat kabel od rzutnika. Chłopak poszedł do domu z pręgą na gębie, a mój przyjaciel poczłapał na przystanek PKS z duszą na ramieniu. Bo choć czasy nie były wtedy tak oszalałe pod względem politycznej poprawności jak obecnie, to jednak trzaśnięcie ucznia w pysk nawet wtedy, za głębokiego Jaruzela, mogło się skończyć różnie. Dziś, wiadomo, skończyłoby się prokuratorem, czołówką w Superekspresie i kilkoma paskami na ekranie w TVN 24, ścigającymi się w donoszeniu o mękach, jakie państwo i media szykują niecnemu nauczycielowi.
I gdy tak sobie Mirek czekał na ten autobus, nagle zobaczył wyłaniającą się z mroku ogromną postać rozjuszonej kobiety. To była matka tamtego ucznia. Wyglądała jak szarżujący nosorożec. Przyjaciel chciał uciec na dach przystanku, ale jak już wspomniałem, był to głęboki PRL, więc dach dawno już został zarekwirowany przez jakiegoś obrotnego rolnika i spożytkowany na pokrycie chlewika albo kurnika. Pozostało tylko się skulić. Więc się Olszewski skulił.
Zadudniło, zahuczało i nagle potężna ręką poderwała go do góry, a druga utuliła w matczynym geście. A potem poczuł mój przyjaciel na policzku gorący, choć nieco nasączony cebulą, pocałunek. I usłyszał gromkie, wdzięczne: - Brawo, panie nauczycielu! Dziękujemy panu z mężem! Pan będzie tego lenia bił w szkole, a my mu będziemy poprawiać w domu.
Chcecie znać morał? Z tego krnąbrnego ucznia wyrósł potem bardzo rzutki, rozsądny i uczciwy lokalny biznesmen.