W tamtym tygodniu Komisja Europejska oświadczyła, że chce podnieść podatek od oleju napędowego we wszystkich krajach Wspólnoty.
A więc także i w Polsce. Podwyżka wyniosłaby 22 eurocenty, czyli prawię złotówkę na litrze. Diesel za siedem złotych na ósmą rocznicę wstąpienia do Unii? To może już od razu za osiem, niech będzie do pary. Osiem złotych na ósmą rocznicę...
Podwyżkę tłumaczy względami ekologicznymi, a dziś ekologia to jest religia silniejsza od wszystkich religii świata wziętych razem, z tym, że zbawienie obiecuje w drożyźnie.
Większy podatek przełożyłby się nie tylko na wzrost cen na stacjach benzynowych, lecz również na sklepowych półkach. Od cen paliwa uzależnione są ceny większości produktów. O czym wiedzą już chyba nawet menele spod supermarketów, ale jak widać, nie mają o tym pojęcia królewiątka z Brukseli? Jak się zarabia 50 tysięcy miesięcznie, to co tam jakaś złotówka w te czy we wte.
Olej napędowy jest wydajniejszy, ale i mniej ekologiczny od benzyny, więc Bruksela zamierza ukarać jego konsumentów. Pardon, wychowywać ich w świadomości eko.
Komisja tłumaczy, że drakońska podwyżka pozwoli zrealizować wydatki związane z ochroną środowiska do 2020 roku.
Oby nie takie, o jakich słyszałem w Dani i w Szwecji, gdzie dopłaty do prądu eko, czyli wytwarzanego przez wiatraki są takie, że buty spadają. Więc gdy nawet nie ma wiatru, właścicielom opłaca się po kryjomu napędzać te maszkary silnikami spalinowymi. A większość tych silników to są diesle. I w ten sposób koło biurokratycznej logiki zamyka się: właściciel wiatraka zapłaci więcej za ropę, którą potajemnie napędzi wiatrak, aby pobrać eko dopłatę i wydać ją na drożejącą ropę. A że przy okazji powstanie przy tym dużo niepotrzebnego CO dwa? Że się traci energię, czas, a przede wszystkim poczucie sensu, bez którego nie wiadomo, jak żyć? A czy to kogoś w Komisji Europejskiej obchodzi?
Posłuchaj informacji: