Pewien miły, a uczynny Opolanin przywiózł mi w odzewie do redakcji – rzecz jasna na rowerze i z piwnym chuchem – taką oto smakowitość.
Pewien poseł Ruchu Palikota, nazwisko zmilczę, a najlepiej niech będzie zapomniane, wpadł na pomysł, aby rowerzyści, tak jak kierowcy, dokonywali obowiązkowych przeglądów technicznych swoich pojazdów. Raz w roku jedziesz do serwisu i stawiasz swój bicykl na warsztacie, a mechanik za stosowna opłatą wbija ci stosowną pieczęć w stosowny dokument.
Ile trzeba marihuany wyjarać, żeby wymyślić równie niedorzeczny przepis? Ile trzeba mieć w sobie żandarma – żeby pominąć inne, bardziej ponure formacje policyjno-militarne – aby snuć takie rygorystyczne marzenia? Jak bardzo trzeba nie lubić ludzi, żeby szykować im taka fatygę, wydatek i dyskomfort psychiczny? Jak mocno trzeba pogardzać swoimi rodakami i nie ufać im.
Obowiązkowe przeglądy techniczne rowerów? A może chodzi o przebudzenie gospodarki, które obiecał nam Palikot po tym, gdy zalegalizuje już narkotyki i śluby gejów, a zdelegalizuje Kościół? Bo jakiż tu ogromny potencjał ekonomiczny. Trzeba będzie nadrukować nowych druczków, a może i dowodów rejestracyjnych rowerów. Trzeba je będzie najpierw zaprojektować, zatwierdzić, potem zamówić. No a pieczątki? Jak bardzo ożywi to naszą branżę pieczątkarską! Ileż tu fajnych fuch i przetargów dla samych swoich.
Oczywiście, nie podejrzewam posła od rowerów o aż taką rafinację myślową. Po prosty wymyślił nowy rygor, bo mu się wydawało, że tak w naszym kraju trzeba. Powiedziałem na początku, że pominę jego nazwisko, ale niby dlaczego. A zapamiętajmy je sobie – dla przestrogi i aby mu rzucić w oczy szyderstwem, gdy go kiedyś w orszaku Palikocim zniesie na nasze ziemie.
To poseł Mroczek Maciej. Aż by się chciało zażartować z tego nazwiska, no ale z nazwisk – nie wypada.