Akurat w dniach, gdy dyskusja o przedłużeniu wieku emerytalnego zaczęła sięgać zenitu, na londyńskim lotnisku Heathrow na ponad pięć godzin został uziemiony samolot Polskich Linii Lotniczych, bo obaj piloci byli za starzy. Każdy z nich przekroczył już sześćdziesiątkę, a przepisy mówią, że przynajmniej jeden pilot musi mniej lat niż sześćdziesiąt. Żeby samolot mógł odlecieć, Polski musiał dotrzeć do Wielkiej Brytanii kolejny, młodszy pilot.
Oczywiście, zaniedbanie naszych służb lotniczych jest w tym przypadku bezdyskusyjnie. Gdzie jak gdzie, ale w lotnictwie procedury powinny obowiązywać żelazne, zwłaszcza jeśli ma się w pamięci – a powinno się mieć – datę: 10 kwietnia 2010. Samolot to nie pociąg PKP, gdzie luz jest dużo większy, a... konduktor pijany obija się o ściany.
Prawdę mówiąc, nie dziwię mu się. Bo co ma robić, biedaczyna, podczas tych częstych, gęstych niezaplanowanych postojów w polu?
Wracając do tematu i znaków tajemnych od losu... Intryguje mnie, co się stanie, gdy odsetek pilotów po sześćdziesiątce niebezpiecznie się w PLL LOT zwiększy. Należy się domyślać, że wymiesza się ich z młodszymi. Ale co z tymi, którzy nie załapią się do tej staro-młodej mieszanki? Bo jacyś się nie załapią. Zostaną uziemieni i co dalej? Da się im fikcyjne etaty doradców? Będą cieciować w ochronie lotnisk? A może zaczną oprowadzać wycieczki szkolne po terminalach? Dla ambitnego faceta, wszystkie te rozwiązania są życiową porażką, z której raczej się już nie podźwignie, bo kiedy? W drugim życiu?
Pilot to jeszcze nic, ale co ma powiedzieć 66-letni tynkarz, który musi łazić po rusztowaniach jak pająk? Dekarz, który powinien być gibki jak małpa? Kominiarz, którego błędnik i wyczucie równowagi nieco się już przez lata stępiły?
Do czego zmierzam? Ano do tego, żeby władza przesuwając wiek emerytalny, pamiętała o sporej grupie pracowitych i zapobiegliwych ludzi, którą taka operacja może wpędzić na stare lata wprost w objęcia bezrobocia.