Można powiedzieć, że rząd, któremu od dłuższego czasu zbiera się i zbiera, nareszcie został za coś ukarany.
Podobna szykana spotkała kancelarię prezydenta Komorowskiego, lecz w tym przypadku kara była mniejsza, bo „tylko” 134 tysiące. Wypowiadając słowo „tylko”, wziąłem je metaforycznie w cudzysłów, bo ja nie jestem prezesem stadionu narodowego, dla którego sto tysięcy to... tylko sto tysięcy.
Kancelarie premiera i prezydenta muszą te karne składki wpłacić do PFRON, czyli do Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Ponoć nawet kancelarie zostały upomniane przez senacką Komisję Rodziny i Polityki Społecznej oraz Komisję Regulaminowej Etyki i Spraw Senatorskich. Okazuje się bowiem, że są jakieś przepisy, które nakazują instytucjom docenianie inwalidów i pomaganie im poprzez przymusowe rozdawnictwo etatów i ciepłych posad.
Sam czasem zastanawiam się czy nie uharatać sobie nóg w kolanach, nie spocząć na wózku i nie zacząć rozglądać się za stałym pewnym etatowym chlebem. Ale nie w tym rzecz...
Bo ja tu czegoś nie rozumiem. Przecież gdy się choćby pobieżnie przejrzy doniesienia na temat wpadek, gaf i zaniechań, jakie wyprodukowała w ostatnim półroczu kancelaria prezydenta, to nie sposób nie dojść do wniosku, że pracują tam sami niepełnosprawni.
Niepełnosprawni nominują na ważne ministerialne stanowiska niepełnosprawnych, a ci dobierają sobie niepełnosprawnych współpracowników, którzy z kolei podpisują tłuste kontrakty z całą rzeszą niepełnosprawnych zleceniobiorców i podwykonawców. Mimo swej niepełnosprawności wszyscy oni znakomicie posługują się jednym tylko narządem i nie jest to mózg. No, chyba, że ten jego fragment odpowiedzialny za cwaniactwo.
Jaki to więc narząd? To ssawka. Taka do spijania. Taka sama, jaką ma pijawka.