Niestety, nasze czasy unieważniły sens tej złotej myśli, a nawet go skarykaturyzowały, gdyż dziś akurat gadanie do ludzi liczy się najbardziej. A jeszcze bardziej liczy się to, JAK do tych ludzi gadamy. Ta sztuka nazywa się „pijarem”, jest dobrze płatna i naucza się jej już nawet na wyższych uczelniach.
Społeczny efekt tego taki, że karierę oraz słupki oglądalności robią w mediach te osoby, które posiadły zdolność gładkiego, błyskotliwego zagadywania publiki, choć niekoniecznie z sensem. Posłuchajcie sobie kiedyś uważnie Aleksandra Kwaśniewskiego lub Kuby Wojewódzkiego. Kanonada gładkich słów, ale jak je przecedzić sitem sensu, zostanie tylko osad banału.
Przypomnijmy: Lec zalecał mówienie i do rzeczy, i do ludzi. Obecnie wystarczy mówić do ludzi. Byle szybko i gładko.
Oprócz tego liczy się i to, kim jest mówiący. Kto mówi i jak mówi, a nie - co mówi. Chcecie przykładu? Proszę bardzo.
Gdy Jarosław Kaczyński opowiadał przez lata o współrządzącym gospodarką polską układzie tajnych służb, traktowano go jak czuba i odsyłano do psychiatryka. I oto gdy na talerz wykłada nam się jawny i gorący dowód na poparcie tej tezy, nikt jakoś nie kwapi się powiedzieć o tym głośno.
Mam na myśli ujawnioną ostatnio sprawę generała Gromosława Cz. Mniejsza teraz o to, czy on winny tej korupcji czy nie, ale cóż nam ta sprawa pokazuje? Otóż to, że przez lata całe wpływowy funkcjonariusz służb niejawnych tkał w polskim biznesie tajną siatkę wpływów. Zasiadał jednocześnie w kilkunastu radach nadzorczych ważnych przedsiębiorstw, co jest zadaniem - gdyby potraktować je uczciwie - któremu nie sprostałby sam genialny Steve Jobs. Jeśli nie jest to mocnym wsparciem teorii Kaczyńskiego, to ja się pytam - co nim jest?
Inna rzecz, że Kaczyński sam sobie dużo winien, iż to, co mówił, nie wzbudzało respektu.
Posłuchaj: