Co macie nie pamiętać, w końcu eksploatowano ją w najlepszym czasie antenowym zaledwie tydzień temu. Ale przypomnę. Tłumy brzydkich, dopychających dewotów szarpały się na filmie z władzą i rodakami w wojnie o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Mogli budzić strach, obrzydzenie, zażenowanie. A gdy montażysta, spryciula, zestawił ich z odzianymi w dresy, zamaskowanymi kibolami, przekaz stał się jednoznaczny.
Przypominam to nie dlatego, aby się oburzać na metody stosowane w kampanii, ale dlatego, że nie minął jeszcze tydzień o wyborów, które miały nas pchnąć cywilizacyjnie do przodu (który to już raz w ostatnich 22 latach wolnej Polski?), ... no więc nie minął jeszcze tydzień, a wojna o krzyż wybucha na nowo i to już nie na ulicach stolicy, ale w samym sercu polskiej demokracji - okrągłym jak cyrk, kosztownym jak dwór faraona.
Jeszcze nowi posłowie nie zdążyli upić się inauguracyjnej w sejmowej knajpie, jeszcze nie nacieszyli się swoimi pierwszymi poselskimi dietami (swoją drogą, jak coś od czego się tyje, może nazywać się dietą?), jeszcze nie zdążyli zakłócić ciszy nocnej, jak rozpoczęli już wojnę o usunięcie krzyża z sali plenarnej.
Tyle tylko, że tej wojny nie wywołują już mohery. Jej sprawcami nie są tamci biedni, niezgrabni ludzie z reklamówki PO. To nie Polska B walczy o krzyż, ale Polska A walczy z krzyżem. Elita elit, sami wykształceni, wypielęgnowani i nowocześni. Postępowe poglądy w takim stężeniu, że aż się odkładają pod paznokciami. Maźniętymi lakierem „for men only”.
Zastanawia mnie, dlaczego tym modnym piewcom miłości męsko-męskiej, obrońcom uciśnionych, wykluczonych, skrzywdzonych, a także gorliwym tropicielom antysemityzmu tak bardzo przeszkadza ten półnagi, skrzywdzony Izraelita na krzyżu. Co on im zrobił, do licha?
Posłuchaj felietonu: