Radio Opole » Mój Afganistan » Mój Afganistan

Mój Afganistan

2010-12-14, 17:31 Autor: Radio Opole

Patrol pod ostrzałem

Pierwszy patrol kilka dni temu nie zapowiadał się spokojnie. - Ale wybrała pani sobie porę. Na pewno coś będzie – mówili żołnierze. Mieliśmy wyjechać o 16.30 jednak okazało się, że wcześniejszy patrol znalazł "ajdika", czyli ładunek wybuchowy domowej roboty.

Żołnierze, którzy byli na miejscu zabezpieczali teren, a my w pełnej gotowości czekaliśmy na rozkazy. I tak minęły cztery godziny. Ostatecznie wyjechaliśmy tylko 2 kilometry poza bazę.
Przed drugim patrolem słyszałam podobne słowa. Pojechaliśmy na południowy wschód
od bazy Ghazni. - W tym rejonie bardzo często dochodzi do kontaktu z talibami. Na pewno chce pani jechać? – pytali wojskowi. Nie zmieniłam zdania, wsiadłam do wozu i... nie padł ani jeden strzał. Sami żołnierze byli zaskoczeni.
Po raz trzeci poza bazą byłam z PRT (Zespół Odbudowy Prowincji). Tu największym zagrożeniem były dzieci, które rzucają kamieniami. - Dwa miejsca są najbardziej niebezpieczne, proszę uważać i słuchać żołnierzy – mówił dowódca PRT. Tego dnia, ani jeden kamień nie poleciał w naszą stronę.

Czwarty wyjazd już nie był tak spokojny...
Zbiórka o 6.00. Lista obecności, kolejność wozów i cel patrolu. Mieliśmy sprawdzić czy na wyznaczonej trasie nie ma żadnych ładunków i pojechać do jednej z afgańskich wiosek. Tam porozmawiać z miejscową ludnością i zameldować czy jest bezpiecznie. Planowany czas patrolu ok. sześć godzin. Jednak do bazy wróciliśmy dopiero po 17.
O świcie wraz z żołnierzami wsiadamy do rosomaka. Dostałam miejsce najbliżej wieżyczki. Na przeciwko mnie ratownik medyczny. Świadomość, że blisko jest człowiek, który może mnie opatrzyć sprawia, że czuję się bezpieczniej. Cała załoga dobrze się zna, chłopaki żartują, a w tle leci muzyka.
- A dlaczego piszecie tylko o dobrych rzeczach, a nie na przykład o tym, że nie mamy ciepłej wody – żalili się żołnierze.
Nasze rozmowy przerwała komenda dowódcy: – Desant z wozu! Po chwili dowiedziałam się, że cysterna zablokowała "hajłeja" czyli główną i jedyną asfaltową drogę z Kabulu do Kandaharu. Po półtorej godziny ponownie usłyszałam dowódcę: - Komplet?
- Komplet! Można ruszać – odpowiadają żołnierze, którzy przed chwilą wsiedli do "rośka".
- Wjechał w dziurę po "ajdiku" - mówi Marcin. - Tu nikt ich nie zalepia.
- Często w te same miejsca podkładają kolejne ładunki – dodaje Adam. - Dlatego żadna droga nigdy nie jest w pełni bezpieczna. Wczoraj mogła być, ale dziś...
W rosomaku na niewielkim monitorze widać tylko to co dzieje się za plecami kolegi, który siedzi naprzeciwko. Spoglądając od czasu do czasu na niewyraźny obraz zajęłam się, jak się później okazało, krótką rozmową. - Idziemy do szkoły, idziesz z nami – zapytał Robert z desantu mojego "rośka"
Nie zastanawiając się ani chwilę wysiadam. W szkole bardzo miło nas przywitano. Byliśmy atrakcją, więc wszyscy uczniowie oblepiali nas z każdej strony. - Pokaż zeszyt, czego się uczycie – pyta jeden z żołnierzy jednocześnie rozdając drobne prezenty. Młodzi Afgańczycy chętnie wymieniali z nami uściski dłoni i uśmiechy.
- Wracamy – mówi dowódca patrolu. - Magda trzymaj się w środku.
- Jak tylko będę mogła, chcę wychodzić z wami.
- Nie ma problemu – odpowiada wodzu. - Jak tylko będzie bezpiecznie to idziesz z nami.
Nawet jak zwalniam, by zrobić zdjęcia zawsze obok jest żołnierz.
- Mam prywatnych bodyguardów – żartuję.
- Wiesz nigdy nic nie wiadomo – odpowiada jeden z chłopaków. Ruszamy dalej.

Cisza przed burzą
Jedziemy w kolumnie. Droga jest utwardzona, ale nierówna. Trochę trzęsie.
- Coś ciekawego? – pytam.
- Nie tylko pola i niewielka wioska, pusto – odpowiada Robert, który przez otwarty właz (opelotkę) obserwuje teren. Stajemy. Trójka żołnierzy z mojego "rośka" wysiada.
- Mogę iść - pytam.
- Sprawdzimy teren i przyjdziemy po ciebie, teraz siedź – odpowiada Adam.
W tle leci muzyka, ale już znacznie ciszej. Wyraźnie słychać obracającą
się wieżyczkę. - Spokojnie? - pytam, chcąc jak najszybciej wyjść z wozu.
- Cisza – odpowiada Robert.
W tym samym momencie dochodzi do nas świst wystrzelonego naboju. - Ku...,
strzelają do nas! – krzyknął ktoś z załogi. - Zamykać opelotki, szybko.
Robert chwyta za właz i z wielkim hukiem go zatrzaskuje. - Z której
strony? – pyta krzycząc.
- Nie wiem – odpowiada ktoś z wieżyczki.
Na twarzach żołnierzy widać zdenerwowanie. Nikt nie mówi, wszyscy
krzyczą do siebie. Roberta chce wyjść do kolegów, którzy są poza wozem. Nie może. Musi czekać. Mijają sekundy...
- Jest ranny! – komunikat, który przeszywa wszystkich. Chwila ciszy. Medyk szarpie za torbę i jest gotowy do wyjścia.
- Idziemy! – krzyczy Robert. - Ubezpieczam medyka. Kto dostał?
- Nie teraz. Siedź! Jest tam za gorąco.
– Adam! Dostał Adam – po tym komunikacie pada seria przekleństw. On siedział obok mnie....
Jest pozwolenie. Chłopaki wybiegają. Cały czas słychać serie z karabinów. - To z tej wioski – mówi ktoś z załogi, w tym samym momencie otwierają się drzwi. Jest ranny. O własnych siłach wchodzi do "rośka". Dostał w szyję i ramię, na szczęście pocisk nie uszkodził tętnicy. Kula przeszła na wylot. Sanitariusz podaje ratownikowi opatrunki. Tamują krew tryskającą z rany.
- Skur... – mówi Adam. Mimo, straszliwego bólu, jest z nim kontakt.
- Nic mu nie będzie, ale stójcie muszę zrobić zastrzyk – krzyczy medyk.
Stajemy. Ciągle strzelają. - Wzywam śmigłowiec medyczny – krzyczy dowódca wozu. - A teraz trzymajcie się.
Rosomak, który w czasie patrolu jedzie kilka kilometrów na godzinę, teraz pędził ile się dało. - Trzymaj się Adam.
- Skąd oni się pojawili?
- Za spokojnie było.
Jesteśmy na "hajłeju". Adam wychodzi o własnych siłach i wsiada do śmigłowca.
- Wracamy tam – pada rozkaz.

Po burzy przyszła kolejna
Jesteśmy przy wiosce, z której padły strzały. Pojawiło się wsparcie. Czekamy na policję afgańską, aby móc do niej wejść i przeszukać.
- Marcin i Łukasz z wozu, trzepiecie wioskę – pada komenda.
Żołnierze wraz z funkcjonariuszami sprawdzają każdy dom, ulicę, zakamarek. Na desancie zostałam z medykiem i Robertem. Cztery godziny ciszy. Jest spokojnie. Od czasu do czasu pojawiają się ludzie, którzy obserwują wozy. Przeglądam
zrobione zdjęcia i nagle huk.
- Co to było – pyta Robert.
- "Rpeg"! Zamykać opelotki! – krzyczy dowódca.
Nie dostaliśmy. Jednak w wozie zapanowała cisza... Będą kolejne?
- Ruszamy! - rozkazuje dowódca.
Kierowca dodaje gazu. Na desancie wszyscy trzymają się rurki przy
suficie, ale i tak mocno rzuca.
- Nie ma go, zdążył uciec - po kilku minutach mówi rozwścieczony dowódca.
W tym samym czasie okazuje się, że chłopaki którzy wyszli z wioski
dostali się pod ostrzał z moździerzy. Wracamy. Otwierają się drzwi.
- Prędzej!
- Komplet?
- Tak i dwóch dodatkowych.

Droga do domu
- Przenieśli się wioskę dalej, w tej w której byliśmy były same kobiety i dzieci.
- Skur...
- Co z Adamem?
- Jest cały. Nic mu nie będzie.
Było gorąco. Na szczęście wszyscy żyją i wracamy.
Imiona żołnierzy zostały zmienione.

Zobacz także

123
Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej »