Wokalista Pearl Jam wyjaśnia, dlaczego zespół nie dbał o popularność
Nie stwierdził, że skończą jak Nirvana, ale aluzja jest dość czytelna. W drugiej połowie 1991 roku, obok „Ten” na rynek muzyczny trafiły też inne „wybuchowe” albumy zespołów z Seattle. Jak chociażby: „Every Good Boy Deserves Fudge” zespołu Mudhoney, „Badmotorfinger” Soundgarden czy „Nevermind” Nirvany. Grunge z Seattle stał się najbardziej chodliwym towarem w radiu i telewizji.
Jak zdradził Vedder w wywiadzie dla brytyjskiego magazynu „Classic Rock”, cała ta sytuacja sprawiła, że muzycy Pearl Jam przestraszyli się utraty kontroli nad swoją twórczością. „Czułem, że podczas nakręcania tej popularności zostaniemy zmiażdżeni, nasze głowy będą pękać jak winogrona” - stwierdził. Ich „Jeremy” był wówczas jednym z najpopularniejszych teledysków w MTV, w wyniku czego wytwórnia naciskała, by nagrywali więcej klipów. Odmówili. A do tego, wbrew zobowiązaniom, zaczęli unikać prasy. Jak twierdzi Vedder - by ocalić to, na co pracowali.
„Poradziliśmy sobie bez wdzięku” - dodał wokalista. „Jednak trudno zachować grację podczas walki w ulicznym zaułku. Po prostu próbujesz wydostać się stamtąd żywy. Trzymaliśmy się mocno i mocno trzymaliśmy się muzyki”. Jak widać ta strategia się sprawdziła. Nie ma już zespołów Soundgarden i Nirvana. Rozpadły się po samobójstwach ich liderów. „Gigaton”, jedenasty studyjny album Pearl Jam ukazał się w marcu ubiegłego roku. I gdyby nie pandemia, zespół promowałby go podczas światowej trasy. Zahaczając też o Polskę. (PAP Life)
pba/ moc/