TRZECI TRANSPORT - odc.8.
Amerykańskie ciężarówki, wypożyczone z kopalni albo jakiegoś innego przedsiębiorstwa, znów zabrały minimum 60 osób. Wyruszyli z Wisły Czarne. Odjechali pod osłoną zmroku.
- Wyjechali Józef Marek i Jakub Walczak – wspomina Józef Fiedor. – Namawiałem ich, by zostali. Nie posłuchali. Już nigdy się z nimi nie zobaczyłem.
Tymczasem amerykańskie ciężarówki przykrywane plandekami, na dużych podwójnych kołach, z reflektorami osłoniętymi metalowymi kratkami, wjeżdżały od strony Strzelec Opolskich do miejscowości Barut. To wioska leżąca dzisiaj na granicy województw opolskiego i śląskiego.
Jerzy Karpiński, który w Barucie mieszka do dzisiaj, miał wtedy 18 lat i wieczorem wracał do domu. Pamięta: - Auta jechały prosto do lasu.
Koło szkoły silnik jednej ciężarówki zgasł. Wiktor Koźlik miał wówczas 16 lat. Mieszkał w domu, który sąsiadował ze szkołą. Budynek stoi w Barucie do dziś.
- Wyszliśmy zobaczyć co się stało, ale wyskoczyła ochrona z karabinami i nas wygonili. Uciekłem – pamięta, jakby to się stało zaledwie wczoraj.
Na kilka sekund wiatr podwiał kraniec plandeki. A może kierowca ciężarówki podniósł płachtę szukając skrzynki z narzędziami… To wystarczyło, by oczy kilku nastoletnich wówczas mieszkańców Baruta zdążyły zobaczyć, że ciężarówka jest załadowana ludźmi. Wiktor Koźlik nie wie, kto to mógł być ani ile osób było na pace. Pamięta jednak, że byli ubrani w mundury, takie dziwne, jakby angielskie. Nieogoleni i stłoczeni, na głowach mieli wojskowe czapki.
Wkrótce nadjechało drugie auto. Wzięło zepsutą ciężarówkę na hol. Po kilku minutach studebackery zniknęły w lesie. Nikt już nie pamięta dokładnie, ile ciężarówek przejechało przez wioskę. Trzy, może pięć. Wiadomo tylko, że wiozły stłoczonych ludzi ubranych w cywilną odzież albo w mundury takie jak na Zachodzie nosili wojacy Polskich Sił Zbrojnych pod wodzą gen. Andersa. To tzw. battle-dressy. Na rękawach mieli naszywki „Poland”.
Dziwy konwój pognał w stronę Hubertusa. Polana Hubertus leży jakieś półtora kilometra od skraju lasu. Dzisiaj obok niej stoi sanatorium rehabilitacyjne. Przed nim biegnie leśny dukt. Po wojnie, po prawej stronie stał murowany budynek. Mógł mieć wymiary 10 na 5 metrów. Dzisiaj miejscowi różnie określają jego przeznaczenie. Jedni mówią, że był to kamienny paśnik. Inni, że stodoła z mieszkalną przybudówką
Alfons Czerner mieszkał w sąsiednim Sarnowie, ale w Barucie miał dziewczynę. Odwiedzał ją regularnie, w weekendy. Wracał akurat do domu. Jechał rowerem przez las. Niespodziewanie wyrośli przed nim dwaj wojskowi, mieli odbezpieczone karabiny. Nigdy wcześniej ich tam nie widział. Sprawdzili dokumenty i puścili dalej. Nie zapamiętał nawet wyglądu ich mundurów. Było już po północy, więc szybko pomknął dalej.
Posłuchaj: