KOŚĆ - odc.22.
Zazwyczaj odkrywki są dokonywane po kilku lub kilkunastu latach, tak jak np.: w Bośni. W Katyniu ekshumacji dokonywano trzy lata po zamordowaniu polskich oficerów. Po ponad 60 latach zwłoki są już całkowicie zeszkieletowane.
Dr Tomasz Konopka z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie na każdy wyjazd w teren, na każde poszukiwania, zabiera z sobą czerwony koszyk, który pakuje do bagażnika auta. W nim chowa pędzelki, sitka do przesiewania i czarne foliowe worki, w których można schować kości. Dr Konopka w trakcie poszukiwań w leśnictwie Kroner wyjaśniał po czym można poznać grób, na który archeolodzy mogą natknąć się w trakcie poszukiwań.
Jeśli grób jest masowy, to po sześćdziesięciu latach jest szansa na to, że zostały w nim nie tylko kości, ale także inne szczątki np.: odzież czy sprzączki żołnierskie. - Zwłoki byłyby w bardzo dalekim stadium rozkładu, ale zostałoby coś więcej niż kości – tłumaczył Konopka. - W pojedynczym grobie, po tylu latach, nie ma już szansy na znalezienie czegoś więcej niż kości. Zostaje tylko szkielet.
Nie ma takiej możliwości, by w 60 lat kości uległy całkowitemu rozkładowi. Ale mogło być tak, że zwłoki po morderstwie zakopano, a po kilku latach wydobyto je i dla zatarcia śladów pochowano na jakimś legalnym cmentarzu. Tej ewentualności nie da się wykluczyć. Taki bieg wypadków całkowicie zatarłby ślad i zniweczył szanse na znalezienie szczątków partyzantów.
- Gdyby zwłoki wykopano w ciągu kilku miesięcy to w ziemi nie znajdziemy już nic. Chyba, że jakieś sprzączki czy łuski – tłumaczy dr Konopka. - Ale gdyby to zrobiono po kilku latach, to w ziemi zostałby ślad.
Jaki to ślad? Ziemia na głębokości kilkudziesięciu centymetrów zaczyna zmieniać zapach. Staje się on gnilny. Nad samymi zwłokami ziemia zmienia barwę i staje się niebieskawa.
- Po wyciągnięciu każdej następnej warstwy ziemi wącham ją – wyjaśnia Tomasz Konopka przykładając do nosa palce, w których trzyma grudkę ziemi. – I szczerze powiem, że mój nos kilka razy czuł już ten gnilny zapach, ale za każdym razem jak przekopano się w głąb okazało się, że to nie to.
W końcu jednak szczęście uśmiechnęło się do prokuratora i archeologów. 2 i 3 lipca 2009 roku poszukiwacze po raz kolejny wrócili na polanę Hubertus w Barucie. Komary cięły niemiłosiernie. Saperzy rozpalili więc małe ognisko, po to by dym odstraszał natrętne owady. Żartowano nawet, że na Hubertusie znów płonie ogień. Poszukiwania prowadzono pod małym krzyżem stojącym na gruzach fundamentów dawnej stodoły. Udało się wykopać troki, sprzączki i podeszwy butów. Ale najcenniejsza była kość. Jedna, jedyna.
Kość pojechała na badania do Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego tam potwierdzono, że to kość ludzka. To górny odcinek trzonu prawej kości piszczelowej. Badanie homogenetyczne wykazało jednoznacznie, że to kość ludzka i należała do mężczyzny. Jej stan wskazywał na to, iż od zgonu minęło kilkadziesiąt lat.
Mało tego. Kość miała na sobie uszkodzenie. Dr Konopka jednoznacznie stwierdził, że to ślad po silnym wstrząsie. Mogło do niego dojść w wyniku wybuchu, postrzału, czy upadku z dużej wysokości.
- To pierwszy materialny dowód na to, że tam miało miejsce zdarzenie, o którym opowiadają mieszkańcy Barutu – potwierdził prokurator Piotr Nalepa.
Kolejne poszukiwania na polanie śmierci prowadzono jeszcze na przełomie października i listopada. Nie przyniosły już jednak żadnych efektów.
Posłuchaj: