Poszkodowanego myszołowa kilka dni temu znalazł pracownik punktu obsługi autostrady A4 w okolicach Przylesia. Ptak został ranny w nogę, prawdopodobnie po zderzeniu z autem. Mógł nisko lecieć lub żerować na poboczu. Pracownik nie został obojętny i powiadomił odpowiednie osoby. Zwierzę trafiło do brzeskiego przyrodnika Marka Stajszczyka, który udzielił mu pierwszej pomocy. Ornitolodzy mówią wprost, nie bądźmy obojętni na los ptaków. Im można natychmiast pomagać.
Marek Stajszczyk w rozmowie z reporterem Radia Opole tłumaczy, że wystarczyło napoić i nakarmić drapieżnika, by ten odzyskał siły.
- W sobotę rano ku mojemu zdziwieniu okazało się, że myszołów żyje i czuje się znacznie lepiej, niż dzień wcześniej. Powoli wstawał na nogi, choć nadal było mu ciężko. Cały czas podawałem mu wodę, a ponadto kupiłem mu podroby, by mógł coś zjeść. Trzymałem go w pudełku na balkonie, ale uznałem, że nie jest to idealne miejsce. Zadzwoniłem do znajomych do Kościerzyc, by zaopiekowali się drapieżnikiem. Tam ustawiono mu wolierę między drzewami i ptak powoli wraca do zdrowia.
Przyrodnicy podkreślają, że gdy widzimy rannego ptaka powinniśmy pomóc. Można je brać na ręce bez obaw, ponieważ nasze drapieżniki nie są węchowcami.
- To nie jest tak, jak z dzikimi zwierzętami, np. sarnami, dzikami, czy borsukami. Ptaka możemy dotknąć bez obaw, że stado go odrzuci. Musimy po prostu go delikatnie wziąć i podnieść. Nie wolno ściskać, ponieważ ptaki mają w swoim organizmie tzw. worki powietrzne i ich przebicie spowoduje, że nie będą mogły latać. Potrzebujemy też pudełka, w zależności od rozmiaru znalezionego drapieżnika. Następnie szukamy pobliskiego weterynarza, który zajmie się rannym zwierzęciem. Tutaj akurat bez problemów możemy pomagać – dodaje na koniec Stajszczyk.
Na razie nie wiadomo, czy myszołów będzie mógł żyć na wolności. Wszystko zależy od tego, jak będzie przebiegał proces gojenia ran.