Taki rok przynajmniej kołacze się w głowach miejscowych. Stoi dokładnie na skraju fundamentów stodoły. Pod krzyżem często płoną znicze.
Magdalena Bryś: - Nikt nie wie, kto go postawił. Ten, kto to zrobił mógł dużo wiedzieć, albo może nawet brał w tym udział.
Podobnie jak pani Magdalena, wielu mieszkańców Baruta nie ma pojęcia, skąd na uroczysku wziął się trzymetrowy czarny krzyż. Nieoficjalnie miejscowi mówią, że zrobiła to rodzina Konstantego Brolla. Wieść gminna niesie, że miał on zabezpieczać teren w trakcie akcji. Miejscowa legenda mówi o tym, że za to co zrobił, konał w męczarniach, ale nie mógł wyzionąć ducha. Kazał zięciowi i córce postawić krzyż na Hubertusie. Dopiero gdy to uczynili odszedł w spokoju.
Sołtys Józef Czudaj pamięta, że na zebraniach wiejskich czy w prywatnych rozmowach mówiono od jakiegoś czasu, że trzeba upamiętnić to miejsce. Postawić jakiś pomnik, albo krzyż. Po głowie kołatały się jednak informacje o zatrzymaniach i pobiciach przez UB tych, którzy coś widzieli i o tym opowiadali. Trzeba było poczekać aż komunizm upadnie.
Dziś na środku polany stoi duży krzyż przepasany czerwoną metalowa stułą. Pod nim odprawiane są msze. Postawiono go dzięki staraniom Stowarzyszenia Kombatantów i Rodzin Walk o Wiarę Ojców i Wolność Narodu. Po lewej stronie polany, na stacji trafo, umieszczono tablicę z informacją o Śląskim Katyniu. Można na niej przeczytać m.in., że uroczystości patriotyczno-religijne odbywają się zawsze w ostatnią sobotę września, o godz. 11.
- Oni tędy jechali ostatni raz - powiedział ks. Władysław Nowobilski, gdy w sobotni poranek pod koniec września 2008 r. biały bus wjechał do lasu za miejscowością Barut.
Mieszkańcy Ciśca i Węgierskiej Górki położonych pod Żywcem przyjechali na miejsce kaźni swoich bliskich. W partyzantce walczyli ich bracia, wujkowie, ojcowie. Do dziś pamięć o nich jest obecna na Żywiecczyźnie. Niestety, do niedawna nie wiedzieli, co się stało z bliskimi.
Do Barutu przyjechała m.in. Maria Żółta: - Mamusi brat tu zginął. Później cała rodzina trafiła do więzienia. Do dziś mama boi się o tym opowiadać. To w niej cały czas drzemie.
Ale jej mama Genowefa Madejczyk w tamtą sobotę w Barucie się otworzyła. Opowiedziała, że sama działała w partyzantce. Była łączniczką. Miała 18 lat i pseudonim „Jodła”. Przez lata miała nadzieję, że jej brat Stanisław Łajczak, ps. „Wtorek” żyje, że może jak inni żołnierze od Andersa wyjechał gdzieś do Argentyny i ma się dobrze.
Mieszkańcy Podkarpacia zapowiedzieli, że co roku będą przyjeżdżać do Barutu. Słowa dotrzymują.
Zbocza Baraniej Góry porastają świerki. Wśród ludzi, którzy pamiętają o „Bartku” i jego partyzantach zrodził się piękny pomysł. Chcą, by sadzonki świerków spod Baraniej Góry przywieziono do Barutu i posadzono na Polanie Śmierci. Świerki są symbolem żywieckich stron. Kiedyś szumiąc dawały schronienie młodym partyzantom. Teraz mogłyby się kołysać na polanie, na której część z nich straciła życie. Szumiałyby nad polaną, ale nie nad mogiłą. Teraz już wiadomo, że tej na baruckim Hubertusie nie ma.
Posłuchaj: