Mundurowi co roku na początku października obchodzili swoje święto.
To miała być wyjątkowa uroczystość, nie taka jak co roku. Nagrodzeni mieli być opolscy funkcjonariusze oddelegowani w grudniu 1970 r. do krwawego tłumienia robotniczych protestów na Wybrzeżu. Mieli dostać wysokie odznaczenia państwowe i resortowe oraz awanse na wyższe stopnie. Wymowę uroczystości pogłębiał udział w niej nowego komendanta wojewódzkiego milicji w Opolu pułkownika Juliana Urantówki. Na to stanowisko przeniesiono go ze Szczecina, gdzie w grudniu 1970 r. stał na czele milicyjnych szwadronów, które strzelały do robotników.
Nic nie zapowiadało, że w tak dalekim od wybrzeża Opolu ktoś upomni się o zamordowanych tam rok wcześniej stoczniowców i z niespotykaną do tej pory determinacją przeszkodzi w planach komunistycznym funkcjonariuszom.
Zanim nastał rok 1971, bracia Kowalczykowie przeżywali w Opolu inwazję polskich wojsk na Czechosłowację. Jako pracownicy WSP byli także świadkami rozprawy władz komunistycznych z protestami studenckimi w marcu 1968 r. Niepokornych studentów usuwano wówczas z uczelni i kierowano do karnych kompanii wojskowych.
Opolska uczelnia nie cieszyła się najlepszą polityczną reputacją. – Często nazywano ją Czerwoną Sorboną, ponieważ stała się zapleczem kształcenia funkcjonariuszy partyjnych, MO i SB oraz kuźnią kadr dla tych instytucji – uważa Wiesław Ukleja, opozycjonista i członek Opolskiego Stowarzyszenia Pamięci Narodowej. – Ogromna aula, która była własnością uczelni i służyła do inaugurowania roków akademickich, stała się de facto miejscem celebrowania świąt komunistycznych i organizowania partyjno-milicyjnych akademii.
Tę aulę bracia Kowalczykowie mijali codziennie będąc w pracy na WSP. Oburzało ich, gdy występował tam premier Józef Cyrankiewicz, który obiecywał obcinanie rąk tym, którzy podniosą je na komunistyczną władzę.
Jerzy Kowalczyk wspominał po 30 latach, że aula stała się dla niego symbolem zniewolenia, służalczości i areną do świętowania namiestników Kremla. Faktu, iż ma się tam odbyć dekoracja zasłużonych milicjantów nie był w stanie znieść.
Z kolei Ryszard, jako pracownik naukowy WSP musiał bywać na różnych oficjalnych akademiach i spotkaniach władz uczelni z dygnitarzami. – Denerwowała mnie dwulicowość nauczycieli akademickich. Był ogromny rozdźwięk między tym, co mówili prywatnie, a tym jak zachowywali się oficjalnie – wspominał po latach.
Do wręczania orderów i honorów zaplanowanych na szósty dzień października 1971 r. ostatecznie nie doszło.
Posłuchaj odcinka nr 4: