Miał być kandydatem, ale nim nie został. - Być może opatrzność nade mną czuwała i przez zepsuty telefon z nikim nie rozmawiałem. Dzwonili do mnie w ub. piątek działacze PSL-u ale nie mogłem odbierać połączeń w trakcie ważnego spotkania. Wieczorem telefon się rozładował. W weekend staram się nie włączać aparatu, bo cenią sobie spokój - komentuje zamieszanie Czaja, który - jak wiadomo - nie mógł być kandydatem w majowych wyborach jako członek zarządu Mniejszości Niemieckiej.
- Zapomniałem o tej uchwale, gdy do mnie dzwoniono z PSL-u - mówi Czaja. Owszem, zastanawiałem się nad tą ofertą, ale nie chciałem wygrać, i nie chciałem być na pierwszym miejscu na liście - dodaje.
Uchwała zarządu MN wyraźnie zakazuje kandydowania działaczom z list wyborczych innych partii. Mniejszość Niemiecka nie ma także własnej listy wyborczej na eurowybory, i nie chce wskazywać na kogo mają głosować członkowie TSKN-u.
Jak twierdzi Herbert Czaja, że miał kandydować do PE jako znany wśród rolników prezes Izby Rolniczej w Opolu. Pewnie dlatego PSL nie rozmawiał ze mną jako działaczem mniejszości i pomijał w tych negocjacjach mojego szefa, Norberta Rascha. Lider MN powiedział w Radiu Opole, że koniec z rozdawaniem prezentów innym partiom, bo mniejszość niewiele otrzymuje potem w zamian. Norbert Rasch oraz Herbert Czaja zgodnie stwierdzili, że czara goryczy przelała się podczas ostatniej sesji sejmiku województwa, gdy radni PSL wstrzymali się od głosu w sprawie uchwały dot. wyboru Czai na szefa komisji rolnictwa.
-Obiecano mnie to zaraz po wyborach w ramach umowy koalicyjnej. Minęło trzy i pół roku, a blokada mojego nazwiska w PO i PSL trwa do dzisiaj.
posłuchaj rozmowy:
oprac. Piotr Moc