Prof. Krzysztof Zuba i dr Marek Kawa o kompetencjach senatu
- Senat jest ustrojowo słabo uposażony, nie jest graczem, który może cokolwiek blokować. Radość opozycji z przejęcia Senatu jest o tyle uzasadniona, że mamy przekaz medialny o zwycięstwie, to fakt, ale to zwycięstwo nie będzie miało skutków ustrojowych. Senat nie ma kompetencji, które pozwalałyby w sposób istotny blokować decyzje Sejmu, konstytucja czegoś takiego nie przewiduje - stwierdził w rozmowie "W cztery oczy" prof. Krzysztof Zuba, politolog z Uniwersytetu Opolskiego.
Jak tłumaczy nasz gość, wystarczy popatrzeć na formalny tekst procedowania ustaw.
- Projekt ustawy staje się ustawą po trzecim czytaniu, co znaczy, że do Senatu nie trafia projekt, ale ustawa. Senat może wprowadzić poprawki do takiej ustawy albo zaproponować jej odrzucenie w całości. Sejm odrzuca jednak propozycje Senatu bezwzględną większością głosów. To połowa głosów plus jeden przy obecności co najmniej połowy posłów. To nie ma istotnego znaczenia, bo jak zwłaszcza pokazała ostatnia kadencja, posłów wstrzymujących się jest niewielu - tłumaczył prof. Zuba.
Senat ma co prawda inicjatywę ustawodawczą, ale przygotowany przez niego projekt ustawy (przy czym musi to być inicjatywa całego Senatu a nie grupy senatorów) trafia do Sejmu i podlega normalnemu procedowaniu.
Prof. Zuba zwraca jednak uwagę na to, że Senat ma 30 dni na wniesienie poprawek do ustaw przygotowanych przez Sejm. A to może oznaczać, że skończy się ekspresowe uchwalanie prawa, bo zdominowany przez opozycję Senat może wymusić merytoryczną debatę i opóźnić legislacyjny proces.
- A to byłoby dla naszej debaty publiczne dobre - ocenia Zuba. - W tej kadencji Senat nie wprowadził poprawek do 75 procent ustaw, czyli był maszynką do głosowania. I to się teraz może zmienić, Senat może wrócić do roli organu poprawiającego prawo.
Naszego gościa zapytaliśmy, na ile zmieni się sytuacja, jeśli opozycji uda się wygrać wybory prezydenckie.
- To będzie ogromna zmiana. O ile poprawki Senatu łatwo odrzucić, to prezydent ma w rękach bombę atomową w postaci veta. Odrzucenie veta wymaga większości trzech piątych głosów, co oznacza, że dla rządzącej ekipy jest nieosiągalne, o ile nie pozyska ona wsparcia części posłów opozycyjnych. Profity z posiadania własnego prezydenta są o wiele większe - wyjaśnia prof. Zuba.