Dlaczego nie ma bieżni?
Dlatego proszę mi wybaczyć, że znów padnie w moim felietonie nazwa Stadion Narodowy.
Ja wiem, że macie państwo serdecznie dość tego tematu, błagam jednak o cierpliwość, gdyż poruszę tutaj ten aspekt sprawy, który nam jakoś umknął pośród doniesień o licznych niedoróbkach stadionu i kosmicznych premiach za jego... nieoddanie do użytku.
Otóż gdy tak patrzyłem w niedzielę na minister Muchę, która w dworskim otoczeniu biegała wokół stadionu, zadałem sobie pytanie: a dlaczego nie na stadionie. Dlaczego tam nie wybudowano bieżni lekkoatletycznej?
Biegać wokół stadionu, a nie na stadionie, to trochę tak jakby wybudować wspaniały basen, a potem pływać w zbiorniku przeciwpożarowym nieopodal. Albo tak jakby pobudować imponujący gmach siłowni, a potem na przyległym parkingu robić pompki i ćwiczyć unoszenie ramion, mając zamiast sztangielek cegłówki. Co powodowało projektantami Narodowego, że nie zdecydowali się tam na bieżnię? Czy wyszli z założenia, że do końca świata w Polsce rżnąć się już będzie tylko w gałę?
Czy nigdy nie przyszło im do głów, że naród na Narodowym chętnie by popatrzył na sprinty, sztafetę, biegi średnio i długodystansowe. Tak jak kiedyś patrzył z zapałem na zwycięstwa Krzyszkowiaka, Szewińskiej, Malinowskiego, Woronina. Naród te nazwiska pamięta. Czyżby planiści i ci, którzy zatwierdzali projekt stadionu, nigdy ich nie słyszeli?
Jakie licho naszeptało im do ucha, że lekka atletyka jest dziś passe. Może i tymczasowo trochę jest passe, ale to się może przecież zmienić. Więc ten kawałek bieżni warto by było na wszelki wypadek mieć – jak dodatkowy ręcznik dla gościa w domu.