Odnoszę wrażenie, gdy jesteśmy w tym okresie świątecznym, że nie do końca wiemy, jak właściwie traktować Wigilię. No bo niby to jeszcze nie do końca są święta, ale nikt też nie może powiedzieć, że jest to zupełnie zwyczajny dzień. Jak to wygląda z perspektywy Kościoła?
Przede wszystkim, co znaczy słowo wigilia. Wigilia to dzień wcześniej, więc w Kościele mamy wiele wigilii. Ta najsłynniejsza, czyli Wigilia Bożego Narodzenia, to ją dzisiaj mamy. Natomiast mamy też wigilię dnia pańskiego. Pamiętam w seminarium jak byłem, to każdy sobotni wieczór to już była wigilia dnia pańskiego. Kościół żyje według liturgii godzin, czyli modlitwy brewiarzowej. Może bardziej znane są jutrznia, nieszpory i każda uroczystość. Niedziela jest też uroczystością, ale każda uroczystość liturgiczna, czyli ten najwyższy stopień świętowania, ma swoje pierwsze nieszpory. Czyli dzień wcześniej już się odmawia nieszpory, tę modlitwę wieczorną Kościoła z tej uroczystości i już się zaczyna ta uroczystość. Więc patrząc się na ten dzisiejszy dzień, czyli na Wigilię Bożego Narodzenia, mamy pierwsze nieszpory, które powinno się odmawiać już po zachodzie słońca, wieczorem. I po tych pierwszych nieszporach już mamy uroczystość Narodzenia Pańskiego. I to bardzo dobrze widać właśnie w Wigilii Bożego Narodzenia. Więc tak naprawdę to co dawniej było, pamiętam jako dziecko, że do wieczerzy wigilijnej zasiadało się jak się pokazała pierwsza gwiazdka. I myśmy z rodzeństwem wypatrywali tej pierwszej gwiazdki na niebie. To jest nawiązanie do tej modlitwy brewiarzowej. To jest nawiązanie, bo gwiazdka na niebie pojawia się w momencie, kiedy już jest noc. Więc to jest ten stary sposób liczenia czasu. Troszeczkę spuścizna po Żydach, bo Żydzi liczą rozpoczęcie dnia od zachodu słońca. I w Kościele właśnie to świętowanie tych uroczystości też tak się zaczyna. Natomiast najbardziej znana jest ta Wigilia Narodzenia Pańskiego. Natomiast każda uroczystość ma gdzieś swoją Wigilię. Dzisiaj w liturgii już tego tak za bardzo nie ma. Natomiast tylko te najważniejsze uroczystości, Wigilia Paschalna, czyli to, co już w Wielkanoc zaczynamy świętować po zachodzie słońca, no właśnie pokazuje nam to, że to jest ten dzień i ten moment, kiedy już możemy cieszyć się tą daną uroczystością.
To może przełóżmy to bardziej na taki ludzki język. I o to też mnie znajomi prosili, którzy wiedzieli, że będę miał dziś z księdzem spotkanie, o takie pytanie, co właściwie dzisiaj możemy, a czego nie możemy? Czy tutaj Kościół jakoś to reguluje?
Powiem tak, tu bardziej reguluje nasza tradycja polska. Ponieważ pod względem kościelnym, ten 24 grudnia aż do tego zachodu słońca, do tych pierwszych nieszporów, to jest normalny dzień. Dzień powszedni, ostatni dzień adwentu. Dzisiaj kończymy adwent. I dopiero właśnie od tych pierwszych nieszporów, czyli od tego zachodu słońca, rozpoczynamy już świętowanie Narodzenia Pańskiego, tej wielkiej uroczystości, która trwa tylko jeden dzień. Nie ma takiego czegoś w Kościele jak drugi dzień świąt. To znowu jest wyraz polskiej tradycji. Tak samo pod względem kościelnym dzisiaj nie ma żadnego postu. To też polska tradycja. Piękna tradycja, którą przestrzegamy wszyscy, natomiast to nie jest związane z jakimś takim podejściem kościelnym, tak jak na przykład mamy w każdy piątek roku właśnie dzień postny, czyli wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych. Więc to są takie dwie gdzieś drogi i wystarczy, żebyśmy pojechali, nie wiem, do jakiegoś innego kraju w tradycji katolickiej. Oni już tak nie obchodzą jak my.
Jeżeli dobrze pamiętam, to w Czechach nawet, żeby daleko nie szukać... Nie pamiętam, czy to było właśnie w związku z Bożym Narodzeniem, czy z Wielkanocą, ale tam drugiego dnia sklepy były normalnie otwarte.
Praktycznie chyba we wszystkich krajach świata, nie licząc właśnie Polski, ten 26 grudnia jest już normalnym dniem. My Polacy po prostu lubimy świętować. I pod względem liturgicznym jest to wspomnienie św. Szczepana, pierwszego męczennika, natomiast to już nie jest Boże Narodzenie.
A czy z księdza perspektywy, z księdza obserwacji to właśnie nie wygląda trochę tak, że my trochę stajemy się zakładnikami tej tradycji? Że ona nam coraz bardziej przesłania to, co tak naprawdę jest w świętach, niekoniecznie już tylko Bożego Narodzenia, najistotniejsze? Że my zamiast naprawdę celebrować pamiątkę przyjścia Jezusa na świat, zamiast przygotowywać się na to duchowo, bardziej skupiamy się na tym, żeby była choinka, żeby były ozdoby, żeby koniecznie było te dwanaście potraw i tylko takich, jakie są zapisane w jakimś tam naszym kanonie. I nie można od tego żadnego odstępstwa uczynić.
Powiem tak, się troszeczkę uśmiecham, bo mówiłem o tym dwa dni temu w czwartą niedzielę adwentu w kazaniu właśnie, że w świętach najważniejsze jest to, żeby Chrystus się narodził. On już się narodził, natomiast to jest pewien taki symbol, że on ciągle do nas przychodzi, ciągle chce zamieszkać w naszych sercach i my radujemy się z tego, mówimy jest Boże Narodzenie, ale tak naprawdę ten Chrystus jest gdzieś na drugim, trzecim, czwartym miejscu, w ogóle go nie ma, prawda? A właśnie to, co pan redaktor wspomniał, jest najważniejsze. To, żeby była pięknie choinka ubrana, pięknie przygotowane potrawy na wigilijny stół, a przy tym, jakże często, ile kłótni się pojawia. I to jest coś, co na pewno jest problemem.
Bo jesteśmy zakładnikami tej tradycji, bo musi to być. Jak tego nie zrobimy, to się wydarzy...
... No właśnie nie musi być, nie muszą być umyte okna, nie musi być przygotowane 12 potraw na wigilijny stół. Ważne jest to, żeby uczcić Chrystusa.
Jezus się nie obrazi jak będzie 11 potraw.
Oczywiście ten wyraz zewnętrzny świętowania, to, że my się przygotowujemy, że ubieramy się ładnie do tej wieczerzy wigilijnej, że siadamy w rodzinnym stole, że się dzielimy opłatkiem, to jest bardzo ważne. Ale to nie jest najważniejsze. I jeśli to nam przesłoni w ogóle, czym są święta Bożego Narodzenia, no to coś już jest nie tak. I człowiek nagle właśnie zaczyna być niewolnikiem tego, że musi być wszystko idealnie. I o tym też właśnie mówiłem w niedzielę, że popatrzmy się na stajenkę betlejemską. Ona nie była idealna. To była stajnia, czyli miejsce, gdzie mieszkają zwierzęta. I tam Maria musiała urodzić Pana Jezusa. Ja zawsze to porównuję, że ja nie rodziłem, pan redaktor nie rodził, ale wystarczy spytać się każdej kobiety, która przeszła przez poród, czy ona by chciała urodzić dziecko w stajni. No i nagle oczy się otwierają, no jak w stajni, prawda? Ale to nie było idealne miejsce. Natomiast w momencie, kiedy tam Pan Jezus przychodzi na świat, to to staje się najszczęśliwszym miejscem na świecie.
Chyba nawet jest takie powiedzenie, taki dowcip, taki mem, który krąży po internecie zawsze przed świętami, że pamiętajmy o tym, że na święta przychodzi do nas Jezus, a nie sanepid.
Tak, to się zgadza. A oprócz tego to fajnie jest w Ewangelii św. Mateusza ujęte, ponieważ tam Mateusz pisze, że urodziła w stajni, ale jak już się Pan Jezus urodził, to już nie nazywa tego stajenką, tylko nazywa domem. No bo pojawia się Bóg. I to jest też chyba takie pokazanie nam, że jeżeli właśnie pójdzie to na bok, ta cała tradycja, to wszystko, bo to jest ważne, ale to nie jest najistotniejsze, że z czegoś zrezygnujemy, ale zatroszczymy się o to, co istotne, to nagle wszystko się ułoży. To powiedział kiedyś św. Augustyn, że jeżeli Bóg jest na pierwszym miejscu w życiu człowieka, to wszystko inne jest na właściwym sobie miejscu. Jeśli dokonamy tego właśnie, żeby tego Boga postawić w centrum, to nagle się okaże, że jest i czas na świętowanie, i jest czas na to, żeby się dobrze do tego świętowania przygotować i na wszystko jest czas, bo jest właściwa hierarchia wartości.
Ja sobie teraz zdałem sprawę z tego, że trochę się chyba pomyliłem. Kiedy ostatnio z księdzem rozmawiałem, mieliśmy taką okazję tuż przed świętami wielkanocnymi i ja wtedy taką tezę wysnułem, że Wielkanoc to są bardzo trudne święta, o wiele trudniejsze niż Boże Narodzenie. Ale kiedy popatrzymy na to, jak wiele tych przeciwności pojawia się właśnie przy okazji Bożego Narodzenia, to też możemy chyba stwierdzić, że to nie są aż takie łatwe święta, jak nam się wydaje.
Powiem tak, jak człowiek na przykład gdzieś wchodzi bardziej w to wschodnie chrześcijaństwo, no teraz z racji tego, że dużo jest również grekokatolików w Opolu, też powstaje parafia grekokatolicka, to sięgnijmy sobie, nawet w internecie możemy sobie wygooglować ikonę Narodzenia Pańskiego. Ikony to takie specyficzne obrazy, bardzo symboliczne i tam widzimy, że jest grota, która jest ciemna i w tej grocie jest Jezus malutki leży. Nie leży przy Maryi, Maryja jest troszeczkę dalej, ale on leży nie w żłobie, takim jak my sobie wyobrażamy, gdzieś w drewnianym żłobku, tylko w kamiennym i to wygląda jak trumna. A nie leży zawinięty w pieluszki, tylko w całun pośmiertny. I właśnie to wschodnie chrześcijaństwo w ten sposób pokazuje, że Jezus przychodzi na świat po to, żeby w ostatecznym rozrachunku za ten świat umrzeć i zmartwychwstać oczywiście, bo to też jest z tym związane. Natomiast popatrzmy się na to właśnie w tej kwestii teologicznej, bo w ogóle jest problem taki, że myśmy bardzo zasłodzili te święta, że bardzo często podchodzimy do nich infantylnie, bo one są piękne. A tymczasem to, co już wspomniałem, to jest stajnia. Czyli od samego początku na sytuację świętej rodziny.
Oni przychodzą, Maryja jest już w ostatnim stadium ciąży, zaraz ma przyjść rozwiązanie, a oni nie mogą znaleźć miejsca, gdzie ona może urodzić w ludzkich warunkach. W końcu znajdują się w tej grocie, gdzie pasterze trzymali po prostu swoją trzodę i nagle totalne odrzucenie. Tylko że z drugiej strony, jeżeli popatrzymy się również na to z tej perspektywy, że to nie jest przypadek, bo za tym stoi Pan Bóg, że Pan Bóg specjalnie wybiera takie warunki, no to co on chce nam poprzez to przekazać?
Ja pamiętam jedno z kazań mojego byłego proboszcza, który zmienił parafię parę lat temu, który wskazywał, że Bóg mógł wybrać dla swojego syna inną rodzinę cesarską. Mógł być witany dzisiaj przez królów, prezydentów w otoczeniu kamer, fleszy.
I tutaj wchodzimy do księgi proroka Izajasza, gdzie tam jest zapowiedź, że oto panna pocznie i porodzi syna, któremu dada imię Emanuel. Imię Emanuel znaczy Bóg z nami. I w ten sposób Pan Bóg pokazuje, że on wchodzi w historię świata, w historię naszą, ale nie tą właśnie taką celebrycką, tylko tego najbiedniejszego człowieka. I to jest chyba coś niesamowitego, bo tutaj możemy patrzeć na nasze życie, chyba wątpię, żeby kiedykolwiek było idealne. Zawsze każdy z nas ma swoje problemy, trudności i jeżeli nagle zobaczymy, że Bóg się tych trudności nie boi, że on świadomie wybiera, żeby nam towarzyszyć. I tutaj, przepraszam, tak dużo nawiązań do Pisma Świętego, ale aż się nasuwają, w Liście do Hebrajczyków, że pisze autor, że takiego mamy arcykapłana i mówi o Jezusie. Nie, który się boi naszych słabości, ale który to wszystko przeżył. No to jeżeli przeżył, to rozumie i potrafi pomóc.
My często przyznajemy, że te święta rzeczywiście są skomercjalizowane. Ksiądz też użył słowa infantylne. No ale z drugiej strony, to może też jest coś, co nam pomaga trochę się w ten świąteczny klimat wczuć. Coś, co, nawet jeżeli już jesteśmy dorośli, też powoduje u nas, że my te święta po prostu lubimy, że to jest dla nas przyjemny czas. Więc może nie powinniśmy tego całkowicie przekreślać, odrzucać i piętnować.
Nie, nie, to broń Panie Boże, tutaj w ogóle ja nikogo nie namawiam, żeby teraz nagle...
...w kościołach przecież też są choinki i ozdoby, prawda?
Stajenkę św. Franciszek wprowadził, żeby pewne rzeczy uzmysłowić. Ale to chodzi o to, że jeżeli my pozostaniemy tylko na tym etapie, a nie pójdziemy dalej, i to jest błąd, bo to jest tak jak z pokarmem. Niemowlakowi się nie poda kotleta, prawda? I on się naje tą papką, ale czy dorosły człowiek naje się papką? No na pewno poczuje jakoś tam, ale to nie będzie. I tak samo jest z naszym przeżywaniem wiary. My potrzebujemy emocji, święta są bardzo emocjonalne i one są potrzebne. Zresztą popatrzmy się na Pana Jezusa. On też, jak miał publiczną działalność, działał na zasadzie emocji. Bo był cud, to były emocje. Zrobił coś wspaniałego, to były emocje. Ale on od tych emocji przechodził do formowania, do wyjaśniania, pokazywania rzeczy również trudnych. I tu o to też chodzi, że dobrze, że są święta i dobrze, że są przeżywane w ten sposób. Natomiast jeżeli my pozostaniemy tylko na tym etapie, a nie wejdziemy w to głębiej, to jest pewien problem. Idziemy podziwiać szopki. Piękna tradycja. Jeździmy tu, jaka ładna, tu jaka ładna. Ale później zastanówmy się, co ta szopka niesie za sobą, jakie przesłanie. I tu jest niesamowite pole do rozwoju wiary. Że ja się tym interesuję i ja staram się zrozumieć. I to, co żeśmy też powiedzieli, to jest super program, sądzę, że właśnie na święta, żeby jak najbardziej idźmy do tych kościołów w domu, też pięknie sobie przygotujmy szopki. Naprawdę chodzę po kolędzie, widzę, że niektórzy mają szopki przygotowane. Pokazują, jakie piękne, ja mówię, super. Tylko, że też zastanówmy się później, co ta szopka nam mówi.
Ale może samo przygotowanie domu na święta, samo przygotowanie tej szopki, powieszenie ozdób, wspólne ubieranie choinki, to też jest taka wartość dodana, którą powinniśmy doceniać?
W ogóle to, co my robimy wspólnie w rodzinach, to obłędnie, co to będzie. Nawet jeśli tato usiądzie z synem i pogra w Fortnite'a czy cokolwiek, to już jest ekstra, bo spędza czas ze swoim dzieckiem, przeżywając jego pasję, rozumiejąc go. Więc to jak najbardziej mogą rodzice wykorzystać niesamowicie. Ja pamiętam sam, jako dziecko, zawsze Wigilia się zbliżała, tato przynosił, mieliśmy sztuczną choinkę, bo to w mieszkaniu, to żywa nigdy nie wytrzymywała. Przynosił choinkę z piwnicy dzień wcześniej, ubierał lampki. Myśmy razem to wszystko przygotowywali, ubierali. I to było wspólnie przeżyte, ten czas. Więc to jest ta wartość niesamowita. Cokolwiek robimy w rodzinie, a przy świętach jest tego naprawdę dużo. Jeśli to wspólnie robimy, to naprawdę wartość jest niesamowita. Chociaż są to święta pełne emocji, co już w naszej rozmowie wybrzmiało.
I czasami tych emocji, niekoniecznie tych, których byśmy sobie życzyli, jest po prostu za dużo. Często zdarza się, że my nawet w dniu Wigilii potrafimy się na siebie wkurzyć.
Ja wiem, bo siedzę w konfesjonale w Wigilię, więc czasami słyszę takie różne rzeczy, że właśnie jeszcze przed chwilą... Ale to jest to, co tutaj zostało wspomniane. Jeśli stajemy się nagle niewolnikami tej tradycji, że to musi być, to nie musi być. Jeśli, dajmy na to, coś się nie uda, nie wiem, choinka nie będzie super ubrana idealnie albo nie zrobimy jednej potrawy, to naprawdę nie wpłynie na przeżywanie naszych świąt. Lepiej, ja uważam osobiście, by zrezygnować z umycia tych okien na siłę, a właśnie skupić się na tym, żeby wspólnie coś porobić z dzieckiem, z najbliższymi. I to będzie o wiele lepsze przeżycie świąt. I później ktoś się denerwuje, pamiętam, moja mama zawsze, bo tato coś tam nie pomógł i ona już zdenerwowana, bo to nie wyjdzie. To nie jest warte tego, naprawdę. Mimo wszystko, pamiętajmy o tym, że bardzo byśmy może chcieli, żeby było wszystko super, ale nie zawsze tak jest.
I teraz kolejne pytanie, które się rodzi. Czy to nie są święta pełne fałszu, pełne jakiegoś udawania? No bo jakkolwiek byśmy nie zachęcali "miłujcie się ludzie", to wiemy, że różnie bywa z tą miłością, z tą przyjaźnią. I przychodzi nam czasami, już nie mówię nawet o tych wigiliach firmowych, gdzie różnie bywa w otoczeniu osób nam obcych. Ale w rodzinie przecież też nie zawsze każdego lubimy. Czasami zdarza nam się bardzo mocno ze sobą pokłócić. Potem musimy usiąść do tego stołu, przełamać się opłatkiem, no bo tak po prostu wypada. A w nas się gdzieś po prostu gotuje, bo muszę temu człowiekowi powiedzieć "wszystkiego najlepszego", choć wcale mu zbyt dobrze nie życzę.
Czy tutaj w ogóle jest kwestia rozumienia tego przekazania miłości? Czym jest miłość jako cnota? Ja zawsze tłumaczę dzieciakom też w szkole, że przeciwieństwem miłości jest nienawiść. A jak kogoś nienawidzimy, to chcemy dla niego wszystkiego, co najgorsze. Więc jeśli kogoś miłujemy, to życzymy mu wszystkiego, co najlepsze właśnie. No i teraz jest pytanie, czy ja potrafię przezwyciężyć swoje gdzieś pewne opory? Ja mogę kogoś nie lubić, ja też wielu osób nie lubię. I nie lubię niektórych dlatego, że po prostu nie lubię, nie wiem dlaczego. Ale to nie znaczy, że nie chcę dla nich wszystkiego, co najlepsze. A w tym kontekście już chrześcijańskim, no to wszystkiego, co najlepsze, czyli ja mu życzę zbawienia. Ale to jest temat chyba na osobną rozmowę. Natomiast to przełamanie opłatkiem, to też wzięło się troszeczkę z Eucharystii. Bo ten biały chleb, Chrystus jest chlebem z nieba, który z nieba zstępuje, daje siebie jako pokarm. I my tutaj, robiąc to w domu, chcemy pokazać właśnie, że mimo wszystko, mimo że ja cię nie lubię, to ja tak chcę dla ciebie najlepiej, jak tylko mogę. Po ludzku może to nie wyjść.
Czyli może wcale nie życzę temu swojemu wujkowi, cioci, kuzynowi, bratu, komukolwiek innemu, żeby stać go było na świetne wakacje, na super samochód, na dobry dom...
...Nie, nie, bo "wszystkiego, co najlepsze" w tym znaczeniu takim, to jeśli on źle postępuje, to dla niego najlepsze będzie to, że się nawróci. No bo w ten sposób należy to podchodzić. To nie jest tak, że jemu teraz ma się super powodzić w życiu. Ja ci życzę wszystkiego, co najlepsze dla ciebie. A czasami to najlepsze to będzie to, że ty zrozumiesz swoje błędy. I będziesz być może lepszy dla mnie. No właśnie o to chodzi. Też się zastanawiam czasami, skąd bierze to, że my kogoś nie lubimy. Są takie osoby, które tak działają na nerwy, no to czasami lepiej ich unikać. Ale ja też takie osoby mam, które po prostu tak mi działają na nerwy, że ja staram się jak tylko mogę ich unikać, a jak jestem w pobliżu, to się muszę znieść na wyżyny swojego człowieczeństwa, żeby zachować spokój. Ale to jest ludzkie. Ale znowu wracając do tego, co żeśmy już mówili, Chrystus wchodzi w to nasze życie tak jak jest. On od tego nie ucieka. Ale dzięki niemu możemy właśnie więcej zdziałać i troszeczkę właśnie przezwyciężać te swoje opory. Natomiast właśnie to wszystkiego co najlepsze, to żebyś może zrozumiał. No nie mówimy wprost teraz, źle postępujesz. Można to gdzieś w indywidualnej rozmowie, ale wiadomo przy opłatku nie. No ale gdzieś w sercu życzę ci wszystkiego co najlepsze, Bożego błogosławieństwa.
Może to pomoże tym, którzy mają opory.
No tak, tak, tak. To jest duży problem. Ja też to zawsze... Ja szczerze mówiąc też nie lubię tych takich dużych spędów, gdzie się przychodzi i się składa te życzenia i ja nie znam człowieka, albo niektórzy potrafią złożyć życzenia, także jeszcze poobrażają. Ale to nie jest mój problem, tylko tych osób. Więc ja po prostu to zostawiam. Natomiast ja zawsze każdemu życzę co najlepsze, a co najlepsze dla niego, no to już Pan Bóg wie. A czasami to najlepsze będzie to, że on w pewnym momencie zrozumie swoje postępowanie, że niekoniecznie jest najlepsze.
I myślę, że z tą myślą zostawimy naszych słuchaczy. To będzie chyba najlepsza puenta naszej rozmowy, za którą bardzo dziękuję.