"Pomagali wszyscy, ludzie przynosili palety i znaki drogowe". Strażacy o akcji ratowniczej w Schodni koło Ozimka
- To była bardzo trudna akcja - tak o ratowaniu zasypanego zwałami ziemi pracownika budującego kanalizację w Schodni mówi uczestniczący w akcji młodszy kapitan Łukasz Olejnik z Państwowej Straży Pożarnej w Opolu. Przypomnijmy, do przysypania dwóch osób i śmierci jednej z nich doszło w nieoszalowanym wykopie o głębokości 4 i szerokości 3 metrów.
Jedną osobę uratowano, ale mimo, że w akcji uczestniczyło około 60 strażaków (również z OSP), nie udało się dotrzeć na czas do drugiego pracownika.
- Po dziesięciu minutach udało się nam dotrzeć do głowy zasypanego mężczyzny, ale nie mogliśmy go wyciągnąć i ciężko było prowadzić jakikolwiek masaż serca. Akcje komplikowały kolejne osunięcia się ziemi. Mieszkańcy dostarczali nam palety, znaki drogowe, kantówki, czyli wszystko czym można było zabezpieczyć wykop przed dalszym osuwaniem się ziemi.
Jak się okazało, wykop był nieoszalowany na długości 5 metrów, co mogło być przyczyną usunięcia ziemi, a następnie utrudniało prowadzenie akcji ratowniczej. Osoba, która przeżyła, w momencie zawału ziemi znajdowała się bliżej miejsca, które zostało zabezpieczone płytami.
Przypomnijmy, do wypadku doszło wczoraj (18.04) o godzinie 13.00. Osobę, która zginęła udało się wydobyć na powierzchnie dopiero o północy. Całą akcję ratowniczą zakończono o 2.00 nad ranem
Tomasz Krzemienowski, zastępca Okręgowego Inspektora Pracy wyjaśnił, że oficjalnie o przyczynie wypadku dowiemy się po zakończeniu kontroli. Dzisiaj (19.04) kontrolerzy przesłuchiwali świadków, czyli pracowników firmy. - Wiemy jedno, wykop o głębokości ponad 4 metrów, bez zabezpieczenia to jest wyjątkowo niebezpieczne miejsce - zaznaczył Krzemienowski. Dodał, że osoby poszkodowane to byli pracownicy pochodzący z Ukrainy. Zostali zatrudnieni poprzez agencję pracy.
Na pytanie, czy mogli pracować w tak niebezpiecznych warunkach inspektor odpowiada:
- Na ten temat wolałbym mówić wówczas, gdy będziemy mieć ostateczny raport w tej sprawie. Jedno jest pewne, przepisy nie zezwalają na wykonywanie prac szczególnie niebezpiecznych pracownikom tymczasowym.
- Po dziesięciu minutach udało się nam dotrzeć do głowy zasypanego mężczyzny, ale nie mogliśmy go wyciągnąć i ciężko było prowadzić jakikolwiek masaż serca. Akcje komplikowały kolejne osunięcia się ziemi. Mieszkańcy dostarczali nam palety, znaki drogowe, kantówki, czyli wszystko czym można było zabezpieczyć wykop przed dalszym osuwaniem się ziemi.
Jak się okazało, wykop był nieoszalowany na długości 5 metrów, co mogło być przyczyną usunięcia ziemi, a następnie utrudniało prowadzenie akcji ratowniczej. Osoba, która przeżyła, w momencie zawału ziemi znajdowała się bliżej miejsca, które zostało zabezpieczone płytami.
Przypomnijmy, do wypadku doszło wczoraj (18.04) o godzinie 13.00. Osobę, która zginęła udało się wydobyć na powierzchnie dopiero o północy. Całą akcję ratowniczą zakończono o 2.00 nad ranem
Tomasz Krzemienowski, zastępca Okręgowego Inspektora Pracy wyjaśnił, że oficjalnie o przyczynie wypadku dowiemy się po zakończeniu kontroli. Dzisiaj (19.04) kontrolerzy przesłuchiwali świadków, czyli pracowników firmy. - Wiemy jedno, wykop o głębokości ponad 4 metrów, bez zabezpieczenia to jest wyjątkowo niebezpieczne miejsce - zaznaczył Krzemienowski. Dodał, że osoby poszkodowane to byli pracownicy pochodzący z Ukrainy. Zostali zatrudnieni poprzez agencję pracy.
Na pytanie, czy mogli pracować w tak niebezpiecznych warunkach inspektor odpowiada:
- Na ten temat wolałbym mówić wówczas, gdy będziemy mieć ostateczny raport w tej sprawie. Jedno jest pewne, przepisy nie zezwalają na wykonywanie prac szczególnie niebezpiecznych pracownikom tymczasowym.