Wyjechał on na początku września, w pierwszym transporcie.
Gdy tylko „Bartek” się o tym dowiedział kazał go przyprowadzić. Po „Jędrka” poszli „Kuba” i „Orzeł Biały”. Eskortowali go wprost do namiotu, w którym siedział dowódca. Partyzant opowiedział, co przeżył.
W trakcie jazdy samochodem nic podejrzanego się nie działo. Grupę, z którą podróżował, umieszczono w jakimś zameczku pod lasem, w miejscowości, której nazwy nie znał. „Jędrek” instynktownie przeczuwał niebezpieczeństwo. Dlatego schował się na strychu. Siedział koło komina, gdy do budynku wpadły granaty. Słyszał strzały, krzyki. Nie ruszał się ze strychu. Przeczekał tam bez jedzenia i picia dwa dni, a następnie uciekł.
„Jędrek” wracał piechotą. Po drodze jadł to, co znalazł, na przykład pomidory podkradzione prosto z przydomowych ogródków. Na szczęście był wrzesień i ogrody były pełne dojrzałych owoców i warzyw. Dotarł do Opola. Stamtąd kierował się w okolice Żywca, do rodzinnego domu.
Partyzanci nie chcieli wierzyć w jego opowieść. Do chwili sprawdzenia relacji trzymali go związanego w bunkrze gdzieś na Baraniej Górze. W końcu go zwolnili. Później Bujak skorzystał z amnestii i ujawnił się przed organami bezpieczeństwa. W jego rodzinnym domu funkcjonariusze UB kilkakrotnie przeprowadzali przeszukania. Nie znęcali się nad nikim. W 1952 r. Andrzej Bujak obawiając się represji ze strony aparatu bezpieczeństwa uciekł na Zachód.
Opolskiej prokuraturze prowadzącej w latach dziewięćdziesiątych śledztwo w sprawie likwidacji partyzantów z oddziału „Bartka” udało się przesłuchać Jana Bujaka. Miał on czterech braci. Jeden z nich miał na imię właśnie Andrzej. Zmarł w 1991 r. w Kanadzie. Jan wiedział, że jego brat należał do zgrupowania „Bartka”. Opowiadał mu też o tym, że w sierpniu 1946 r. podjęto decyzję o przerzucie partyzantów z Baraniej Góry do państw Europy Zachodniej. Najpierw mieli trafić na teren Opolszczyzny, a stamtąd do Niemiec.
Brat opowiadał również Janowi, że miał jechać w trzecim transporcie, choć okoliczności wskazują na to, że bardziej prawdopodobne jest, iż był to transport pierwszy. Został zakwaterowany w jakimś opuszczonym poniemieckim domu. Poczęstowano ich dużą ilością wódki. Wszyscy szybko usnęli.
„Jędrek” nie miał pojęcia, kto stał za wymordowaniem partyzantów. Nie potrafił też określić nazwy miejscowości, w której doszło do likwidacji części oddziału „Bartka”. Domniemywał tylko, że to gdzieś na terenie zachodniej Opolszczyzny.
W 1947 r., Andrzej Bujak poszedł do domu matki Józefa Marka. Powiedział tylko kobiecie, że jej syn nie żyje. Kobieta, która na początku feralnego września razem z mężem żegnała Józefa w lasku i błagała go, by został i się ujawnił, rozpłakała się gdy o tym usłyszała od „Jędrka”.
Andrzej Bujak był jedyną osobą, która wyjechała ciężarówkami z Baraniej Góry na Zachód i która wyszła cało z operacji pod kryptonimem „Lawina”. On przeżył. Nikt inny poza „Jędrkiem” nie wrócił już do rodzinnego domu.
Posłuchaj: