– Dowiedzieliśmy się, że z całą pewnością będą tam nagradzani ci, co pacyfikowali Wybrzeże i wtedy brat postanowił, że zniszczy tę salę – wspomina Ryszard Kowalczyk.
Kilka nocy poprzedzających zaplanowaną milicyjną akademię Jerzy Kowalczyk poświęcił na rozłożenie ładunków wybuchowych w podziemiach auli, zgodnie z obliczeniami dokonanymi przez brata. Założenie było takie, by zniszczyć tylko aulę, a nie naruszyć konstrukcji przylegających do niej budynków. Siła uderzeniowa eksplozji została skierowana ku górze, by zniszczyć podłogę auli i jej strop.
– Jurek tak dobrał czas eksplozji, by w najmniejszym stopniu nie ucierpiał nikt z ludzi pracujących na WSP. Później w czasie śledztwa zarzucano nam, że spowodowaliśmy ogromne zagrożenie, że planowaliśmy unicestwić zgromadzonych tam ludzi. Gdybyśmy chcieli kogokolwiek zabić w ten sposób, to byśmy zabili. Tak się jednak nie stało, bo się stać nie miało! Nie pragnęliśmy niczyjej śmierci i nikt wtedy nie zginął, włos nawet przy tej eksplozji nikomu z głowy nie spadł, zniszczeniu uległa jedynie część wnętrza auli – opowiada Ryszard Kowalczyk.
Nocą z czwartego na piątego października 1971 r. o godz. 23:30 Jerzy Kowalczyk za pomocą dorobionych kluczy bocznym wejściem wszedł do budynku WSP. Zanim przystąpił do uruchomienia mechanizmu odpalającego ładunki, obszedł cały budynek, by upewnić się, że nie ma w nim nikogo, kto mógłby ponieść szwank w wyniku eksplozji. Obchód wypadł pomyślnie, wobec tego udał się do swojego miejsca pracy, czyli do warsztatów Katedry Fizyki.
Kilka dni wcześniej doprowadził czterdziestometrowe przewody od mechanizmu spustowego poprzez kanały centralnego ogrzewania do jednego z pomieszczeń warsztatowych, które były pod jego opieką. Mechanizm spustowy bracia obmyślili wspólnie. Jego kluczowym elementem był zaprojektowany przez Jerzego, a zmodyfikowany przez Ryszarda, przekaźnik inicjujący zegar opóźniający zapłon. Teraz wystarczyło podłączyć do wyprowadzonych w warsztacie przewodów bateryjkę, aby eksplozji nie można było już uniknąć. Aby zatrzeć ślad wystarczyło wyciągnąć z kanału luźno podpięte do mechanizmu spustowego przewody i oddalić się z WSP.
Aby wiedzieć, ile czasu zostało do wybuchu, w momencie podłączenia bateryjki do przewodów Jerzy uruchomił także stoper. Wtedy stała się rzecz najmniej spodziewana: zaczął wyciągać przewody, ale te w pewnej chwili się zaklinowały i w żaden sposób nie dało się ich wyjąć z kanału. Jerzy próbował, szarpał je i naprężał. W końcu zostały tylko sekundy. Zrezygnowany rzucił przewody i zatrzasnął klapę kanału. Niemal w tej samej chwili podmuch eksplozji wyrzucił klapę w powietrze, która ze świstem o centymetry minęła jego głowę. Siła eksplozji rzuciła go na podłogę. Nie odniósł żadnych obrażeń, szybko doszedł do siebie, zamknął dokładnie drzwi, którymi wszedł do budynku i wrócił do domu. Był środek nocy, ale w okolicznych budynkach pozapalały się światła...
Posłuchaj odcinka nr 7: