30 lat temu był jednym z najważniejszych opolskich opozycjonistów. Internowano go przez blisko rok. Janusz Sanocki – były burmistrz Nysy, wydawca „Nowin Nyskich”, niezwykle barwna i kontrowersyjna postać.
Już w ogólniaku z kolegami stworzył "grupkę niepodległościową". Głównie rozmawiali o ideach i programach, i robili napisy na murach. Na 30-lecie PRL w 1974 r. wydrapali hasło: "Już 30-lecie, jak nas Rosja gniecie".
W Nysie, w Fabryce Pomocy Naukowych, w której pracował zakładał Solidarność. Potem stanął na czele nyskiego regionu.
13 grudnia, podobnie jak inni opozycjoniści został aresztowany. Trafił do więzienia przy ul. Sądowej w Opolu. 8 stycznia był już w Grodkowie, gdzie siedział razem z inteligencją wrocławską. - Obrzydzenie do inteligencji zostało mi od tego czasu do dziś. To koszmarna warstwa społeczna, głupia, przestraszona, bez charakteru. Żadne tam przywództwo narodu - wspominał po latach. - W tym Grodkowie kompletnie dali się rozwałkować klawiszom! Jadłem to samo co oni: śmierdzącą kapustę i margarynę, ale im się wzrok sypał, wypadały zęby.
Trzymano go w sumie w sześciu zakładach odosobnienia. - Przenoszono mnie, bo należałem do organizatorów życia więziennego i chciano mnie w ten sposób ukarać. Jestem mocny psychicznie, ale doświadczałem przykrości. Byłem bity i rewidowany, a jakieś matoły decydowały o tym, czy mogę się spotkać z żoną, czy nie - opowiadał.
Później w Uhercach siedział razem z 14 śląskimi działaczami KPN. Z ich pomocą chciał stworzyć więzienny uniwersytet. Nie udało się, bo oni postanowili pytać o zgodę górę. - Gdy tylko w więzieniu wybuchała jakaś zadyma, zdenerwowani klawisze wrzeszczeli: "to na pewno Sanocki!" – wspomina.
Po zwolnieniu z internowania Sanocki już nie wrócił do Fabryki Pomocy Naukowych. Miał problem ze znalezieniem pracy. W cegielni nie chcieli go przyjąć bojąc się jego kontaktów z klasą robotniczą. W końcu Stanisław Pawlaczyk zatrudnił go w dziale kalkulacji i kosztorysowania nyskiego przedsiębiorstwa budowlanego. Kiedy w 1985 r. Pawlaczyka zwolniono za powieszenie krzyża na ścianie gabinetu, Sanocki też się zwolnił. Na znak protestu.
Trzy lata temu Janusz Sanocki wystąpił do sądu o odszkodowanie za niemal roczne internowanie. Sąd przyznał mu 25 tys. zł, czyli maksymalną kwotę, jaką ustawodawca przewidział dla byłych internowanych. Wówczas była to też najwyższa kwota na Opolszczyźnie którą przyznano za internowanie.
- Próba przeliczenia doznanego cierpienia na pieniądze jest z góry skazana na niepowodzenie, bo są to kategorie absolutnie nieporównywalne - uznał sędzia Piotr Kaczmarek.
Sanocki przyznaje, że dziś powodzi mu się nieźle i że działając w podziemiu nie liczył na przyszłe profity. - Jednak kiedy uświadamiam sobie, że nasi oprawcy dostają teraz bardzo wysokie emerytury, i to bez żadnego uzasadnienia, to dlaczego i ja miałbym nie skorzystać z możliwości, jaką stworzyło wolne państwo polskie - mówi.
Janusz Sanocki po wyjściu z sądowej sali był zadowolony z wyroku, ale przyznał jednak, że procedura udowadniania krzywdy jest dla niego upokarzająca.
Posłuchaj: