Dlaczego nie oglądam porno
Właśnie opublikowano świeżutkie dane, o czym dowiedziałem się ze swojego domowego internetu, który jest tak lichy, że nawet już mi nie muli, lecz... żółwi.
Ta kiepska przepustowość jest winą nie moją, lecz wszechwładnej Tepsy, która od 9 lat odrzuca regularnie moje monity o telefon stacjonarny z analogowym łączem, tak jakbym mieszkał het za Uralem, a nie tuż za Góralem. To taki hotel w mojej wsi.
Pozostaje mi więc internet bezprzewodowy, który żwawo to działa tylko na spotach z Kubą Wojewódzkim lub Katarzyną Pakosińską. Bo u mnie sieć ma problem z odebraniem zwyczajnego listu, a jak ktoś podepnie pod list zdjęcie, to zanim się ono ściągnie, można iść zrobić kolację i wziąć kąpiel - jak podczas bloku reklamowego Polsatu.
Nie powiem, to zwolnione tempo ma i ten pozytywny skutek, że przynajmniej przy laptopie prowadzę się przyzwoicie. Bo ilekroć chcę sobie w sieci obejrzeć jakiś film dla dorosłych, tylekroć zanim się bohaterowie rozbiorą, ja usypiam. Koledzy, którzy mają dostęp do Neostrady, radzą mi, abym zaskarżył państwo polskie o rujnowanie mego życia erotycznego.
Tak doświadczonego, wcale zatem nie oburzyła mnie lokata Polski we wspomnianych na wstępie badaniach informatyzacji państw. Właśnie spadliśmy w nich na kompromitujące miejsce 45. tuż za... Kazachstan. Rok temu byliśmy na miejscu 41., a cztery lata temu na 33. Jest zatem coraz gorzej... Świat nam ucieka, mimo że zafudnowaliśmy sobie niedawno unikatowe na skalę światową ministerstwo do spraw cyfryzacji.
Jedynym wysoko ocenionym przez twórców raportu przejawem informatyzacji naszego kraju okazała się... aktywność ministrów w mediach społecznościowych, zwłaszcza na twitterze. Czyli, nazywając rzecz wprost - w dziedzinie autopromocji. Z równym skutkiem mogliby ministrowie siedzieć przed lustrem, poprawiając fryzury, a ministry - makijaż.
Posłuchaj felietonu: