Janusz Sanocki usłyszał prokuratorskie zarzuty za incydenty w gmachu urzędu wojewódzkiego. "Fałszywie mnie oskarżają, czuję się jakbym się obudził w PRL-u"
Były poseł Janusz Sanocki w kręgu zainteresowania wymiaru sprawiedliwości. Prokuratura Rejonowa w Opolu przedstawiła politykowi trzy zarzuty związane z wydarzeniami, do których doszło w budynku urzędu wojewódzkiego w Opolu.
Dwa z nich dotyczą incydentu z sierpnia ubiegłego roku. Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu Stanisław Bar wskazuje, że chodzi między innymi o uszkodzenie bramki w holu budynku.
- Jeden z zarzutów dotyczy zniszczenia mienia i spowodowania szkody w wysokości bez mała 8 tysięcy złotych. Kolejny zarzut dotyczy naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariuszy. Ustalono bowiem, że po zniszczeniu bramki szklanej, szarpał się on z interweniującymi funkcjonariuszami - tłumaczy.
Trzeci zarzut dotyczy wydarzenia z października, kiedy to polityk, pomimo zakończenia pracy urzędu i wezwania do wyjścia z budynku, nie chciał opuścić pomieszczeń Krajowego Biura Wyborczego. Śledczy uznali to za naruszenie miru domowego.
Janusz Sanocki (zgodził się na publikację swoich danych) nie przyznał się do winy. Choć nie wypiera się udziału we wspomnianych zdarzeniach, to przedstawia sprawę inaczej, niż prokuratura.
- Wojewoda nie miał prawa zagradzać dostępu, na przykład, do delegatury Krajowego Biura Wyborczego. Nie kopałem, nie rzucałem, wziąłem za tę furtkę, otworzyłem. To szkło się wtedy rozsypało. Policjanci przyszli, wiedząc, że ja jestem posłem, wzięli mnie za ręce i mnie wyciągnęli po prostu. Fałszywie mnie oskarżają, no czuję się, jakbym się obudził w PRL-u - dodaje.
Polityk wskazuje też, że był gotowy zapłacić za uszkodzoną bramkę, jednak do tej pory nie otrzymał wyceny strat.
Z kolei okupowanie pomieszczeń KBW, nazywa on uzasadnionym protestem przeciwko utrudnianiu bezpartyjnym obywatelom startu w wyborach do sejmu, co, jego zdaniem, przypomina działalność Martina Luthera Kinga
Dodajmy, że najprawdopodobniej jeszcze w tym miesiącu do sądu trafi akt oskarżenia przeciwko Sanockiemu. Za popełnione czyny grozi mu do 5 lat więzienia.
- Jeden z zarzutów dotyczy zniszczenia mienia i spowodowania szkody w wysokości bez mała 8 tysięcy złotych. Kolejny zarzut dotyczy naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariuszy. Ustalono bowiem, że po zniszczeniu bramki szklanej, szarpał się on z interweniującymi funkcjonariuszami - tłumaczy.
Trzeci zarzut dotyczy wydarzenia z października, kiedy to polityk, pomimo zakończenia pracy urzędu i wezwania do wyjścia z budynku, nie chciał opuścić pomieszczeń Krajowego Biura Wyborczego. Śledczy uznali to za naruszenie miru domowego.
Janusz Sanocki (zgodził się na publikację swoich danych) nie przyznał się do winy. Choć nie wypiera się udziału we wspomnianych zdarzeniach, to przedstawia sprawę inaczej, niż prokuratura.
- Wojewoda nie miał prawa zagradzać dostępu, na przykład, do delegatury Krajowego Biura Wyborczego. Nie kopałem, nie rzucałem, wziąłem za tę furtkę, otworzyłem. To szkło się wtedy rozsypało. Policjanci przyszli, wiedząc, że ja jestem posłem, wzięli mnie za ręce i mnie wyciągnęli po prostu. Fałszywie mnie oskarżają, no czuję się, jakbym się obudził w PRL-u - dodaje.
Polityk wskazuje też, że był gotowy zapłacić za uszkodzoną bramkę, jednak do tej pory nie otrzymał wyceny strat.
Z kolei okupowanie pomieszczeń KBW, nazywa on uzasadnionym protestem przeciwko utrudnianiu bezpartyjnym obywatelom startu w wyborach do sejmu, co, jego zdaniem, przypomina działalność Martina Luthera Kinga
Dodajmy, że najprawdopodobniej jeszcze w tym miesiącu do sądu trafi akt oskarżenia przeciwko Sanockiemu. Za popełnione czyny grozi mu do 5 lat więzienia.