Czego dowiódł Rutkowski
Potem ją uśmiercił, ukrył ciało i upozorował wielki ogólnopolski dwutygodniowy spektakl pod nazwą „Szukamy małej Madzi”. Takie wrażenie można odnieść, gdy się czyta wiodące krajowe dzienniki oraz ogląda największych asów polskiej publicystki, jak w telewizorze wieszają psy na Rutkowskim. Że zdradził swoją klientkę, że nie ma licencji, że jedzie po moralnej bandzie, że złamał życie obcej rodzinie.
Czołowy polski dziennik, ten, któremu nie jest wszystko jedno, domaga się jak nie kary, to przynajmniej potępienia detektywa, co jest i tak dużą subtelnością przy wyczynie czołowej filozof obozu lewicy, prof. Magdaleny Środy, która do grona winnych dorzuca Kościół Katolicki, gdyż on to zabrania aborcji. Że niby jakby nie zabraniał, to by Madzię można było sterylnie wyskrobać i wrzucić do szpitalnego utylizatora odpadków, a nie na sosnowiecki wysypisko gruzu. Gdybym był mężem pani Środy, wolałbym przyrządzać sobie jedzenie osobiście.
Wracając do tematu... Detektyw Rutkowski nie jest moim idolem. Owszem, byłem nim zauroczony na początku lat 90., ale potem niejednokrotnie kpiłem z jego bufonady, śmieszyła mnie jego filmowość, żenowały szemrane metody. Mam na to dowody w swoich dwóch powieściach, gdzie jego postać, zupełnie zresztą poboczna, jawi się niczym napompowana własnym ego karykatura Brudnego Harry'ego.
Nie da się jednak ukryć, że ta podróba hollywoodzkich twardzieli w kilkanaście godzin osiągnęła to, nad czym od prawie dwóch tygodni kłębił się rzekomo elitarny sztab fachowców od bezpieczeństwa. Rutkowski wyręczył państwo polskie, ośmieszając je przy tym doszczętnie i pokazując, że rozchwiana emocjonalnie 22-letnia prostaczka potrafi wodzić za nos pół Polski. Oczywiście, można się teraz sprzeczać o procedury, o granice działań, można tłumaczyć policję innym stylem pracy.
Ale ja proponuję spojrzeć na w inny sposób. Skoro przy tak ważnej i - że się tak wyrażę - brawurowej medialnie sprawie aparaty ścigania i sprawiedliwości okazują takie partactwo, to co powiedzieć o przypadkach mniej eksponowanych. Co nie znaczy, że mniej ważnych dla tych, którzy są ich ofiarami.