Nasz gość mówi, że PZW już w grudniu napisał do Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej we Wrocławiu w sprawie zamontowania specjalnych odstraszaczy, które chronią ryby przed gromadzeniem się przy dnie (a robią to, bo jest tam cieplejsza woda), gdzie grozi im śmierć po otwarciu tzw. upustów dennych.
- Nie dostaliśmy odpowiedzi. Nie jest też prawdą, że nie chcemy się finansowo dołożyć do tej inwestycji, która może kosztować około 200 tysięcy złotych. Deklarujemy takie wsparcie - mówi Roszuk. - Inna sprawa, czy jest to nasze zadanie, skoro to nie my sprowadzamy na ryby zagrożenie. W zbiorniku turawskim wydanie pozwolenia wodnego, o które zabiegał Tauron, uzależniono od wykonania takich instalacji przez inwestora. Także przy remoncie zbiornika nyskiego o odstraszacze zadbał inwestor.
Inna sprawa, że sama instalacja do końca ryb nie chroni - w przypadku Jeziora Nyskiego błąd pracownika doprowadził w minionym roku do śmierci tysięcy ryb. Wędkarze zawiadomili prokuraturę, ta jednak umorzyła śledztwo, bo nie doszukała się znamion przestępstwa.
Z naszym gościem rozmawialiśmy także o zarybianiu (PZW wydaje na ten cel 1,2 mln zł rocznie) i działalności społecznej straży rybackiej (tu wsparcie PZW sięga kilkuset tysięcy), która ściga kłusowników. Tych nadal nie brakuje, być może dlatego, że sądy nie są dla nich nadmiernie surowe.
- Ale mamy też recydywistów i jest szansa, że jeden z nich ostatecznie trafi nawet za kratki - stwierdził Roszuk.