Red. Brodowski: Ptaszyn opowiadał o muzyce tak płynnie, jakby grał na saksofonie
"Pod koniec nie musiał nic mówić ani grać. Pojawiał się na scenie, jeszcze nie podszedł do mikrofonu, nie chwycił saksofonu do ręki a wszyscy wstawali i gotowali mu na powitanie owację na stojąco” - wspominał Brodowski.
„Ptaszyn, zawsze był na polskiej scenie, od co najmniej 60 lat. Aby opisać jego życie, trzeba by kilka opasłych tomów – zaznacza Paweł Brodowski. - Żałuję, że takiej książki nie napisał, że nie ukazała się autobiografia opowiedziana jego własnymi słowami”.
Według Brodowskiego Ptaszyn pięknie się posługiwał polszczyzną, za co uhonorowany nawet został Wawrzynem mistrza mowy polskiej.
„Język, którym władał był soczysty i zarazem literacki, nieco archaiczny, wychował się bowiem na powieściach Sienkiewicza, na literaturze XIX-wiecznej i przyzwyczaił nas do oryginalnych skojarzeń językowych. Był gawędziarzem”.
„Jazz był dla niego wszystkim" – zauważa Brodowski. "Grał do ostatniego tchnienia. Jeszcze przed półtora tygodniem wystąpił w Warszawie na Białołęce, a przed tygodniem grał w swoim rodzinnym mieście Kaliszu” – zaznacza red. +Jazz Forum+, który przypomniał też, że Kalisz uhonorował Ptaszyna tytułem honorowego obywatela miasta, podobnie jak Zamość, do którego przyjeżdżał przez długie lata na Festiwal Wokalistów Jazzowych, oraz Bielsko-Biała, miasto, w którym prowadził od początku koncerty Bielskiej Zadymki Jazzowej. "A dlaczego Warszawa, nie zdobyła się na taki gest, miasto, w którym mieszkał tyle lat?” - zastanawia się.
Jan Ptaszyn Wróblewski debiutował na legendarnym I Festiwalu Muzyki Jazzowej w Sopocie w 1956 roku a jego zespół uznano wówczas za pierwszą w Polsce grupę jazzu nowoczesnego.
Dla niego – jak przypomina Brodowski - mistrzami jazzu - co utrwalił na płycie „Moi pierwsi mistrzowie” - byli Komeda, Trzaskowski, Kurylewicz.
„Miał bogatą historię życia, wiele wspaniałych dokonań, ale myślę - zaznacza Brodowski - że najważniejszy w jego biografii artystycznej był występ w Newport w 1958 roku. W tamtych czasach zostać zaproszonym na Zachód, do Ameryki na tak ważny festiwal, na którym występowali m.in. Louis Armstrong, Lester Young, Miles Davis to było wielkie wydarzenie. To wyniosło go na szczyty polskiego jazzu” - dodaje.
Po powrocie ze Stanów Ptaszyn – jak wspomina Brodowski - stał się wyrocznią polskiego jazzu. „Kręcił polską sceną jazzową. Właśnie on”.
„Jego zdanie się liczyło, ustalało hierarchię polskiego jazzu. Jak Ptaszyn powiedział, to tak było – przypomina red. +Jazz Forum+. "Niekiedy budziło to sprzeciwy, zwłaszcza w kręgach awangardy. On awangardę szanował, ale nie dodawał im wiatru w żagle. Pilnował złotego środka jazzu. Dlatego swój zespół nazwał Mainstreem – Główny nurt. Płyniemy, głównym nurtem jazzu - mawiał. Nasza muzyka to nie historia, nie awangarda, a środek, jądro, esencja polskiego jazz” – przypomina słowa Ptaszyna Brodowski.
"Był też wspaniałym aranżerem; potrafił rozpisywać utwór na orkiestrę jadąc w pociągu z koncertu na koncert. Pisał muzykę symfoniczną, filmową."
„Był erudytą. Muzykę znał od podszewki. Na Facebooku do ostatnich dni pięknie komentował życie muzyczne. Miał niezwykłą energię i chęć przewodzenia. Czuł się nestorem, przewodnikiem, nie wiem: królem polskiego jazzu? Na pewno wyrocznią polskiego jazzu” – zauważa red. „Jazz Forum”. (PAP)
Autorka: Anna Bernat
abe/ dki/