"Miał mi tylko odstawić samochód do naprawy". Skończyło się zabójstwem. Ruszył proces mechanika z Zawady
Trzy uderzenia młotkiem w głowę zakończone strzałem z pistoletu. Tak według prokuratury mechanik z Zawady Marek M. miał zabić Macieja Z. Dzisiaj (15.11) w Sądzie Okręgowym w Opolu ruszył proces w tej sprawie. Według oskarżonego, który złożył obszerne wyjaśnienia przed sądem, Maciej Z. miał przyjechać do niego tylko po to, żeby odstawić swój samochód do naprawy. Nagle zaczął nalegać, żeby oskarżony podpisał papier in blanco odnośnie 20 tys. zł. pożyczki, którą otrzymał od ofiary.
- W tym momencie on wyciągnął tą broń i przystawił mi do głowy - wyjaśniał przed sądem oskarżony Marek M.
- Groził mi "roz***** ci łeb, zaj**** ci syna". Uderzyłem go mocno pięścią w twarz. Chwyciłem to co widziałem pierwsze. Przytrzymałem mu broń, chwyciłem ten młotek i uderzyłem go. On upadł na ziemię, a ja pamiętam jedno uderzenie. Wiem, że było ich więcej, ale ja pamiętam jedno. On leżał na ziemi razem z tą bronią. Wyciągnąłem mu ją z ręki i odsunąłem się do tyłu. On się zaczął dźwigać, a ja się go bałem. Nie wiedziałem czy ma coś jeszcze w ręce, czy coś mi zrobi. Wtedy oddałem strzał, a on upadł - dodał oskarżony.
Następnie Marek M. ukrył zwłoki Macieja Z. za oponami przy wjeździe do swojego warsztatu, a po zmroku zakopał je na swojej posesji.
- Zacząłem biegać po warsztacie - wyjaśniał dalej Marek M.
- Zrobiło mi się gorąco, rozebrałem koszulkę. Nie wiedziałem co zrobić. Wybieram numer telefonu na policję, chciałem zadzwonić, ale nie zadzwoniłem. Bałem się. Bałem się więzienia, bałem się wszystkiego. On doprowadził do całej tej tragedii. Ta tragedia dotyczy nas wszystkich. Jego rodziny, mojej rodziny. Gdyby nie te narkotyki, to zachowanie nie było ludzkie. Tak żaden człowiek się nie zachowuje - twierdzi oskarżony.
Badania wykazały, że Maciej Z. był wtedy po wpływem amfetaminy. Do zabójstwa doszło w grudniu ubiegłego roku. Maciej Z. był przez kilkanaście dni poszukiwany przez policję, o czym informowały lokalne media.
Marek M. twierdzi, że broń i rzeczy osobiste ofiary wyrzucił do Odry, jednak ich nie znaleziono. Oskarżony wiele razy zmieniał wersję wydarzeń. Grozi mu dożywocie.
- Groził mi "roz***** ci łeb, zaj**** ci syna". Uderzyłem go mocno pięścią w twarz. Chwyciłem to co widziałem pierwsze. Przytrzymałem mu broń, chwyciłem ten młotek i uderzyłem go. On upadł na ziemię, a ja pamiętam jedno uderzenie. Wiem, że było ich więcej, ale ja pamiętam jedno. On leżał na ziemi razem z tą bronią. Wyciągnąłem mu ją z ręki i odsunąłem się do tyłu. On się zaczął dźwigać, a ja się go bałem. Nie wiedziałem czy ma coś jeszcze w ręce, czy coś mi zrobi. Wtedy oddałem strzał, a on upadł - dodał oskarżony.
Następnie Marek M. ukrył zwłoki Macieja Z. za oponami przy wjeździe do swojego warsztatu, a po zmroku zakopał je na swojej posesji.
- Zacząłem biegać po warsztacie - wyjaśniał dalej Marek M.
- Zrobiło mi się gorąco, rozebrałem koszulkę. Nie wiedziałem co zrobić. Wybieram numer telefonu na policję, chciałem zadzwonić, ale nie zadzwoniłem. Bałem się. Bałem się więzienia, bałem się wszystkiego. On doprowadził do całej tej tragedii. Ta tragedia dotyczy nas wszystkich. Jego rodziny, mojej rodziny. Gdyby nie te narkotyki, to zachowanie nie było ludzkie. Tak żaden człowiek się nie zachowuje - twierdzi oskarżony.
Badania wykazały, że Maciej Z. był wtedy po wpływem amfetaminy. Do zabójstwa doszło w grudniu ubiegłego roku. Maciej Z. był przez kilkanaście dni poszukiwany przez policję, o czym informowały lokalne media.
Marek M. twierdzi, że broń i rzeczy osobiste ofiary wyrzucił do Odry, jednak ich nie znaleziono. Oskarżony wiele razy zmieniał wersję wydarzeń. Grozi mu dożywocie.