Poproście Zuckerberga
Mówię to cały uchachany przemówieniem, jakie przy okazji ataku hakerów na rządowe serwery, słynna internetowa Baśka, przebrana za generała Jaruzelskiego, wygłosiła w sieci. Aluzja nie dość, że dowcipna, to jeszcze trafna, gdyż tak jak niegdyś generał Jaruzelski poszedł na wojnę z własnym narodem, tak teraz rząd Tuska idzie na wojenkę z ludem internetowym. Postawiwszy na czele tej wojenki Michała Boniego, ministra do spraw – uwaga, uwaga – cyfryzacji. Ta nazwa przypomina mi istniejące za Stalina ministerstwa do spraw elektryfikacji, co mówię nie bez złośliwej kozery, gdyż 9 lat walczyłem z Tepsą o dostęp do internetu, aż kilka dni temu... poległem.
Tenże minister oświadczył publicznie, że za parę miesięcy zacznie działać internetowy system weryfikacji tego, czy ktoś jest czy nie jest ubezpieczony. System ten oparty jest – jak zawsze u nas – na bardzo skomplikowanej zasadzie. Lecz nie o stopień jego komplikacji mi chodzi, a o nieodparte wrażenie, że skoro da się to zrobić za parę miesięcy, to zapewne dało się to zrobić parę lat temu. A jeśli tak, to warto zadać pytanie: dlaczego tego nie zrobiono? Dlaczego tego nie zrobiono, doprowadzając do żenującego paraliżu w służbie zdrowia i szukania kozła ofiarnego a to wśród lekarzy, a to wśród aptekarzy.
Ja już dawno mówiłem, że rząd polski wcale nie musiał w tej sprawie powoływać aż ministerstwa cyfryzacji. Wystarczyło grzecznie poprosić pana Zuckerberga, tak, tego od Facebooka. A on zleciłby swoim pożeraczom pizzy, aby w tydzień opracowali stosowną aplikację, która po sekundzie pokazywałaby, czy ktoś jest ubezpieczony, a po dwóch – całą historię jego ubezpieczenia od chwili narodzin. I kto wie, może nie trzeba by mu było nawet za to płacić. Wystarczyłoby kliknąć ikonkę: LUBIĘ TO.
Posłuchaj felietonu: