Propaganda sukcesu ma się dobrze
Jak mocne jest tej władzy parcie na szkło, co w slangu telewizyjnym oznacza przemożną chęć lansowania się na wizji. I jak bardzo uległa epidemii wszystkich tych wizerunkowych sztuczek, mających podbić jej popularność oraz sprawić, że lud, a zwłaszcza media, pomyślą o niej ciepło i sympatycznie. Wszystkich tych briefingów, twitterów, fejbuków, narracji strategicznych i strategii narracyjnych, które istniały już za komuny, lecz nazywały się prościej, bo - propagandą sukcesu.
Tak jak podchmielony wujo Mietek z Sieradza musi - ale to musi! - pstryknąć się w Zakopanem z równie podpitym białym misiem, tak nasza władza musi się dziś publicznie pokazywać w kontekście awaryjnego lądowania na Okęciu. Pokazywać i pierś nadymać.
Owszem, to dobrze, że prezydent Komorowski tak szybko pogratulował doświadczonemu pilotowi Tadeuszowi Wronie tego, że uchronił nas on przed traumą kolejnej lotniczej kraksy. To świetnie, że obiecał mu medal. Gdy jednak oznajmiał to narodowi, bezwiednie, mimochcąc, przypadkiem ujawnił wszystko to, o czym mówiłem przed chwilą.
„Nagrania lądowania obiegną cały świat” – powiedział (i Bogu dziękować, że nie dodał, iż na YouTubie). Tym samym dał do zrozumienia, że cieszy go nie tylko sam wyczyn kapitana, lecz to, jak mocnym i przyjaznym odbije się on za granicą echem. Tak, jakby chodziło o sportowca, który kopnął właśnie fajnego gola, albo skoczył tak wysoko, jak nikt dotąd. Ta wyłażąca natrętnie troska o „oglądalność” i „klikalność” rażą mnie właśnie w całej tej sytuacji najbardziej.
„Nagrania lądowania obiegną cały świat” - cieszył się prezydent. No dobra, ale jak już obiegną, to ktoś na tym świecie może zadać całkiem oczywiste, logiczne i kłopotliwe pytanie: A dlaczego to w polskich samolotach nie wysuwa się podwozie?