Trzy miesiące czy trzy kubki?
Tu Donek osłabia Grześka. Tam Leszek wykańcza Grześka, tyle że innego. Ówdzie Waldek i jego kmiecie węszą za konfiturami, jak zawsze od osiemdziesiątego dziewiątego. Na okrasę jest wiecznie bluzgający Stefek. I Januszek, który do spółki z Jerzym Urbanem - urbi et orbi – ogłaszają koniec krzyża w Polsce. A wszystkim podnieca się w telewizorze Monika, i chyba tylko ona jedna w całej Rzeczpospolitej.
Bo normalny Polak chce czego? Otóż: dobrych dróg, reformy emerytur, dostępu do lekarza, sprawnych sądów, które skazują bandytów natychmiast i na więzienie, a nie po latach – na przedawnienie. Chce też odrobiny komfortu – to znaczy żeby mu władza nie właziła w życie ze swymi fotoradarami, strażnikami, kontrolerami, komisarzami, zakazami palenia i nakazem wysyłania dziecka do szkoły tuż o obmyciu go z wód płodowych.
Jest jeszcze spora część narodu, która pragnie seriali oraz piłki nożnej, i tego przyznam się bez bicia, za Chiny nie rozumiem. Ale do rzeczy...
Ponoć istnieje w polityce reguła, która mówi, że jak nowa władza nie przeprowadzi najważniejszych zmian w pierwszych trzech miesiącach swojego rządzenia, to nie przeprowadzi ich już nigdy. Jeżeli przeliczyć tę miarę na tygodnie, to można powiedzieć, że Donald Tusk jedną trzecią swego czasu już zmarnował. Czy zdoła ten czas nadrobić? I pytanie ważniejsze? Czy idąc do władzy, nie miał jasno określonych planów, co zrobi, gdy ja zdobędzie? No chyba, że jedynym jego planem było tę władzę umocnić.
Wokół premiera roi się od magików od pijaru, marketingu politycznego i całego tego nowoczesnego kuglarstwa, które pozwala rządzącym grać z nami w trzy kubki. Ja bym się zatem nie zdziwił, gdyby owi spece wymyślili premierowi taką oto linię obrony:
Owszem, to prawda, że każda nowa władza musi w trzech pierwszych miesiącach przeprowadzić najważniejsze reformy? Ale przecież Donald Tusk nie jest żadną nową władzą.