Oburzeni w modnych trampkach
Nawołuje wiodący dziennik w kraju w wielkim tekście na dwie kolumny, a publicystyczna ikona tej gazety marudzi, że Polacy nie chcą się masowo przyłączać do antykapitalistycznych protestów, bo mają świadomość zdemolowaną przez sowiecki system. Co – mówiąc na marginesie – nie przeszkadza tej ikonie odnosić się z estymą do tych, którzy tej demolki dokonywali. A samej gazecie płacić swym stażystom tak, jak się płaci skośnookim dzieciom zatrudnianym w garażowych manufakturach gdzieś w Indochinach.
Lecz jednak część Polaków oburzyła się i wyszła na ulicę, depcząc stołeczny bruk modnymi trampkami po - jak to zauważył reporter „Faktu” - 300 złotych za parę.
Podobnie jak on, widziałem te trampki. Plus fryzury wystylizowane u szpanerskich stołecznych fryzjerów oraz kubki z modnych kawiarni, gdzie capuccino kosztuje 20 złotych. W żadnym wypadku nie była to młodzież z upadłych PGR-ów.
Protesty polskich OBURZONYCH pokazały wszystkie telewizje, choć nie wszystkie wspomniały, że ich głównym organizatorem był osiemnastolatek. I teraz jestem w rozkroku emocjonalnym. Bo nie wiem, czy powinienem tego gostka podziwiać za energię, przebojowość i społeczną empatię, czy powinienem się go raczej... bać. Dlaczego?
Bo jak ktoś chce mi robić rewolucję antykapitalistyczną, mając lat zaledwie naście, to
ja mam prawo zapytać o szczerość jego buntu. Czy naprawdę aż tak mocno dopiekł mu świat? Co taki wie o życiu? Co on wie o zarabianiu? Albo o kredytów żmudnym spłacaniu? Albo o szklanym prowincjonalnym suficie, który można przebić tylko wtedy, gdy wejdzie się w układ: towarzyski, polityczny, geszefciarski, seksualny.
I to nie jest wina kapitalizmu, bynajmniej. Dzisiejszy światowy kryzys spowodowali nie kapitaliści, lecz socjaliści, żeby wspomnieć tylko wielopokoleniowy klan rodzinny Papandreu w Grecji lub osobę euroszefa Barosso, który był kiedyś wyznawcą Mao Tse Tunga.
Wspomniany lider polskich OBURZONYCH powinien dobrze to wiedzieć. Wszak uczy się w bardzo elitarnym stołecznym Wielokulturowym Liceum Humanistycznym, gdzie czesne wynosi osiemset złotych za miesiąc.
Posłuchaj felietonu: