Jerzy Kowalczyk dzisiaj – odc. 14
Więzienie sprawiło, że dziś stroni od ludzi. W młodości nie założył rodziny, nie czekała też na niego żadna narzeczona, a pobyt w więzieniu nie sprzyjał myśleniu o tej sferze życia. Dziś mieszka samotnie w oddalonym o kilometry od najbliższej wsi baraku, na bagnach w okolicach rodzinnego Rząśnika na Kurpiach. Za całe towarzystwo służy mu trzynaście kotów, którymi się opiekuje. Początkowo nie przyjmował żadnych odwiedzin, a jednego z namolnych dziennikarzy podobno przegonił machając siekierą.
„Żyję samotnie pośród resztek dzikiej przyrody. Jestem szczęśliwy... prawie tak szczęśliwy, jak Iwan Denisowicz Sołżenicyna, kiedy najadł się do syta, czegokolwiek, ale do syta” – czytamy w niepublikowanych wspomnieniach Jerzego Kowalczyka. – „Moi rodzice zmarli, a mój najmłodszy brat – Narcyz – na którego mogłem zawsze liczyć i który walnie przyczynił się do mojego uwolnienia z katorgi, jest sparaliżowany. Czy warto było zapłacić tak straszliwą cenę za bunt przeciwko tyranii? Dzisiaj, po latach myślę, że tak, bowiem każde ludzkie działanie składa się z małych etapów, jak świat z atomów. Wszystko, co nowe rodzi się bólach. Niestety!”.
Jak sam mówi o sobie, żyje za kilka złotych tygodniowo, kupując jedynie kaszę czy makarony. Uprawia warzywa, ma też swój sad. W wolnych chwilach łowi ryby, które jednak wypuszcza, bo od lat nie je mięsa, także rybiego. Na skromne utrzymanie zarabia dorywczymi pracami w okolicznych miejscowościach. Z młodości pozostało mu zamiłowanie do prac politechnicznych, chętnie więc wykonuje różne prace ślusarskie, blacharskie i mechaniczne, a nawet kowalskie. Zawsze jednak z ulgą wraca do swojej samotni, bo ludzie go męczą.
Mimo to chętnie przyjmuje gości, których uważa za przyjaciół. Przynależność do tego grona poczytują sobie za zaszczyt członkowie Opolskiego Stowarzyszenia Pamięci Narodowej z Jerzym Łysiakiem, Wiesławem Ukleją i Antonim Klusikiem na czele. W jednej z wizyt towarzyszyła im śp. Anna Walentynowicz, która w ostatnich latach życia stała się rzeczniczką sprawy rehabilitacji Kowalczyków i odpowiedniego uhonorowania ich czynu.
Gdy Anna Walentynowicz zginęła w katastrofie smoleńskiej, jej pogrzeb w Trójmieście stał się wydarzeniem, które sprawiło, że Jerzy Kowalczyk na dwa dni zgodził się opuścić swój azyl. Pojechał do Gdańska samochodem jednego z członków OSPN, który do Rząśnika przyjechał po niego z Opola.
Początkowo nie był zadowolony z opuszczenia swojej samotni. Mówił: „nie powinienem był tu przyjeżdżać”. Wielkie miasto go przytłaczało – wspominają członkowie OSPN-u. – Nie bardzo chciał też pójść do kościoła na mszę pogrzebową, bo jak mówił więzienie wygnało z niego resztki wiary w Boga. Jednak święte miejsce chyba na niego podziałało, bo w czasie mszy przełamał się i powiedział „dziękuję, że mnie tu przywieźliście”.
Posłuchaj odcinka nr 14: