Stan wojenny w Grodkowie - odc.23.
Organizuje go ppłk Bronisław Urbański, były już dyrektor grodkowskiego więzienia. 30 lat temu był wychowawcą w tamtejszym zakładzie karnym. Na to wprowadzanie stanu wojennego przyjeżdżają dawni opozycjoniści – tym razem już dobrowolnie, bez przymusu.
Internowani wspominają, że ciężkie chwile na pryczach przeżyli m.in. dzięki pomocy grodkowian.
- Nawet wśród wrogo nastawionych strażników było kilku, którzy nam pomagali. Jednym z nich był właśnie Bronisław Urbański - przypominają dawni działacze Solidarności.
Na inscenizację zapraszani są miłośnicy wojskowości. Przyjeżdżają swoimi pojazdami z czasów Ludowego Wojska Polskiego. Gospodarze zamawiają mszę, przygotowują poczęstunek i koncert. Na ten dzień w szafie dyrektora czekają zawsze materiały poligraficzne, unikalne transparenty zrobione z prześcieradeł i ścierek.
Te eksponaty to oryginały. Odnaleziono je kilka lat temu, w dwóch remontowanych celach. Przez lata leżały w doskonale zamaskowanych schowkach pod parkietem. Transparenty m.in. z napisami „Wrona kona” wykonano z więziennych prześcieradeł i ścierek. Były też flagi biało-czerwone i znaczki Solidarności Walczącej. Do tego kilka słoiczków z farbami oraz oprzyrządowanie do produkcji i powielania okolicznościowych znaczków i kopert. Odnaleziono również naramienniki w kształcie trójkątów, wykonane z pasiastego materiału, z wypisanym numerem obozowym internowanego. Robiono je na wzór tych z obozów koncentracyjnych.
- Aby zrobić taką skrytkę pod parkietem, trzeba było zdemontować klepki, wykuć otwór w kilkunastocentymetrowej warstwie wylewki betonowej i usunąć gruz – opowiadał ppłk Urbański.
Były dyrektor grodkowskiego więzienia zdołał ustalić nazwiska osób siedzących w celi ze skrytką. Z częścią z nich udało mu się porozmawiać.
- Wiem, że korzystali z przemycanych w jedzeniu pilników, a skuty gruz wynosili systematycznie w czasie spacerów. Pierwszą ich skrytką był wydrążony bochenek chleba, w którym zamiast miąższu był zbudowany przez jednego z internowanych radioodbiornik. Bochenek leżał na stole, nie budząc podejrzeń - opowiadał dyrektor.
Inne cenne rzeczy wykonane w "internacie” to medaliony ze złotówek - na jednej wygładzonej stronie orzeł z dorobioną koroną, na drugiej napis Grodków oraz imię i nazwisko. Z kolei krzyżyki i okolicznościowe kartki skazani zabrali ze sobą, wychodząc na wolność. Transparentów nie dało się niepostrzeżenie wynieść.
- Oni przystosowali się do życia w obozie, mieli dobre wyżywienie, bo płynęła pomoc z różnych stron, ale ich wielką troską była rodzina, która została bez środków do życia, a w sklepach nic nie było – wspominał Urbański. - Przeglądałem akta internowanych i natknąłem się na wiele próśb o możliwość przekazania jedzenia z więziennych paczek rodzinom podczas widzenia.
W Grodkowie siedziało 440 związkowców "Solidarności” z Wrocławia i Opola. Przez rok jedli z aluminiowych misek i byli poddani takim samym rygorom jak więźniowie kryminalni. Wśród internowanych byli pracownicy naukowi wyższych uczelni, lekarze, nauczyciele, inżynierowie, robotnicy i studenci. Na grodkowskich pryczach spało nawet dwóch przyszłych ministrów: Władysław Sidorowicz z Wrocławia, który został ministrem zdrowia i Jan Piątkowski z Brzegu, który był ministrem sprawiedliwości.
- Czas goi rany - mówił podczas jednej z grodkowskich rocznic Zdzisław Ptasiński, który w 1982 r. spędził tam dwa miesiące. - Co nam zrobiono, to pamiętamy, ale jesteśmy ludźmi i powinniśmy przebaczać.
Posłuchaj: